Uwaga! Zdjęć do tego wpisu użyczyła mi marka Pan Brodacz poniżej jest link do strony na facebooku. Tam można zakupić koszulki Pan Brodacz. Tymczasem zapraszam na nowy zakręcony jak świński ogonek, post.
No
to tak: kolejna krakowska przygoda. Taka niby z dupy, ale jednak, jak przygoda, to tylko w moim stylu.
Do Krakowa z Nowej Wsi dotarłem już w
czwartek wieczorem moim czerwony odpicowanym mustangiem, czyli sejem. Piątek w sumie jakoś przeleciał, totalnie bez efektów specjalnych, aż w końcu nastała sobota. Dlaczego piszę o sobocie?
Bo se wymyśliłem, że akurat w ten dzień pójdę fotografować Kraków, ale co z
tego wyszło dokładnie, to czytajcie dalej.
Justyna
wstała wcześnie rano i poszła na uczelnię. Wypuściłem ją z domu o… hmm, czy ja
wiem, która to była? Chyba koło ósmej trzydzieści? Tak sobie teraz kminie, że
chyba taka właśnie była godzina.
Kiedy
poszła, no to ja se pomyślałem od razu, że jeszcze pociągnę trochę w łóżku, nie
chciało mi się wstawać tak wcześnie i tak jakoś się złożyło, że wykaraskałem
się z niego dopiero dziesięć po dwunastej. Wiem, co pewnie se teraz pomyślicie:
wow, ale żeś pospał! Spokojnie, bo jak by na to nie patrzeć, nie było tego tak
dużo znowu. Położyłem się spać koło drugiej nad ranem (do czwartej – jak nazwa
bloga wskazuje – niestety nie dotrwałem), bo mi się już nie chciało czytać. No…
Czytam teraz taką trylogię arturiańską Bernarda Cornwella. Naprawdę fajne i
wciągające. Jadę z koksem, aż buczy, ale mniejsza o to. W każdym bądź razie od drugiej
w nocy do dwunastej dziesięć to jest jakieś dziesięć godzin z drobnymi.
Wstałem dziesięć po dwunastej. I co
dalej, pewnie zapytacie? No dalej to nic szczególnego. Ogólnie rzecz ujmując: plan był
bardzo prosty na ten dzień. Wstać, zawiesić aparaty na szelki i ruszyć z nimi w
trasę po Krakowie, aby coś fajnego upolować. Prawda, jakie to piękne w swojej
prostocie?
Pierwsze, co zrobiłem zaraz po wyjściu z łóżka,
to siku. Standard. Każdy z nas tak ma. No dobra, ale co po siku? Co się działo
dalej pewnie zapytacie? No, trochę żem się ogarnął w łazience, zęby i takie tam, mycie innych
części ciała, i wróciłem w końcu do pokoju, żeby przygotować sprzęt do focenia.
Otwieram
plecak i po kolei przeglądam obiektywy. Okej, tele jest! Pięćdziesiątka też! Jakiś
szeroki kącik jest! No i trzydziestka piątka. Wszystko się zgadzało. No to wziąłem
do ręki pierwszy aparat, potem drugi. Okej, karty pamięci są, wszystko jest.
Spakowałem całość do plecaka, ubrałem się w ciuch wyjściowy i ogień na Kraków.
Wiśta wio…Hetta pry...
Kiedy wyszedłem na pole, spojrzałem na
niebo… a tam jakaś taka sraczaka totalna i do tego jeszcze chmurzasta. Niebo zaciągnięte było, ale deszczu nie ma. Fajnie,
pomyślałem. No ale, kurde, kurtę wziąłem, tak na wszelki wypadek.
W końcu dotarłem na Plac Inwalidów. I
wtedy wszystko z moim ciałem było okej, ale kurde jak żem przeszedł na, Szewską,
prawie pod Rynek, to się spociłem, jak nie powiem co. Massachusetts po prostu,
byłem cały mokry. Aż się do mnie ubranie lepiło. Zaduch jakiś taki panował na
tym polu i mnie dopadł.
Gwoli ścisłości, teraz będzie hit.
JPRDL…zapomniałem se wziąć perfum z Nowej Wsi do Krakowa i tego jeszcze, no,
dezodorantu też nie zabrałem. Po prostu nie spakowałem, cholibka, bo zapomniałem.
Czyli automatycznie przed wyjściem na foty to się nie poperfumowałem. Lipa jak nie
wiem i wiem, że siara. Ale jak to mówią skleroza nie boli. No nie boli, to na pewno.
W końcu dotarłem, cały mokry i spocony, i zdyszany, na krakowski Rynek i nagle stwierdziłem, że jednak nie chce mi się focić. Ot,
taka nagła zmiana decyzji, nito z dupy. I tak myśl mi wpadła do głowy: idę do McCafe na kawę
najpierw. Bo kawa to podstawa mojego funkcjonowania. Ale, kurde, w McCaffe wszędzie
było zajęte. Nie dało się nigdzie wcisnąć. No to żem się cofnął w stronę
Bagatelli z Szewskiej i znalazłem fajną knajpkę. NAKIELNY, kiedyś to chyba było
Costa Caffe, ale to było niegdyś, w odległych czasach, dawno, dawno temu, za
siedmioma górami, za siedmioma rzekami i za siedmioma lasami, kiedy jeszcze po
świecie chodziły dinozaury.
Wszedłem do tej kawiarni cały spocony. I
co się jeszcze okazało. W środku było dwa razy cieplej niż na polu. To se wyobraźcie,
jak mi jeszcze musiało przygrzać. Kupiłem se jebitne Americano. Swoja drogą,
bardzo fajna obsługa w tym Nakielnym. Gostek chciał mi jeszcze wcisnąć coś
słodkiego, ale grzecznie odmówiłem i siadłem jak najdalej od ludzi w takim
ciemnym kącie na samym końcu kawiarni, żeby nikt na mnie uwagi nie zwrócił, bo ten pot pod pachami. Sami wiecie.
Ściągnąłem tylko kurtkę. Bluzy nawet się
nie odważyłem, bo koszulkę to można było wykręcić i bałem się, że pachnie ode
mnie. A koszulka swoją drogą to cała mi przyległa do ciała.
Wyciągnąłem se lapka, żeby coś popisać.
I zacząłem pisać sobie po prostu jakiś tekst, coś o kotach i mymłonach.
Nieistotne to jest wcale i w ogóle. W sumie to nie wiem już, co wtedy pisałem. Na pewno nic
szczególnego i ciekawego. Jak zwykle zresztą.
Koło mnie, po mojej lewej, stał pusty stolik,
i do tego stwierdziłem, że stoi niebezpiecznie blisko. Miałem nadzieję, że nikt
przy nim nie usiądzie. Se myślę: dobrze, że nikogo nie ma obok, bo ja tak, no
powiedzmy sobie szczerze, spocony. Aż tutaj nagle jak na zawołanie wchodzą
jakieś dwie niewiasty do kawiarni. Robią szybki rekonesans i gdzie siadają? No
tak! Obok mnie i moich spoconych paszek. Se myślę: JPRDL…co za siara będzie, przecież
moje pachy dzisiaj bez perfum i dezodorantu nie są na pewno ukontentowane. Cię
pierdykam! Aby tylko nic dziewczyny ode mnie nie poczuły…
LOL.
Mam nadzieję, że ich nie czuć. Tych
pach. No, ja to w sumie nie czułem, ale wiecie, jak to jest. Na swój zapach to
się człowiek nie łapie. Obcy ludzie to zaraz wyczują takie perełki zapachowe.
Cholera,
to będzie bliskie spotkanie z moimi pachami, pomyślałem. Biedne dziewczyny. Biedny i ja i biedny NAKIELNY. No
i tak se siadły te dwie dziewczyny tuż obok, niecały metr. I se gadają miedzy
sobą. Po chwili miły pan z obsługi przyniósł im kawę i coś tam jeszcze. I niby
nic, myślę se, że wszystko jest okej. Piszę sobie dalej i jest niby okej faktycznie, ale
za chwile słyszę, jak mówią między sobą. Blisko były, to wszystko dobrze
słyszałem. Bo to było zaledwie sto centymetrów ode mnie.
– Czujesz? – Mówi jedna.
Patrzę kątem oka i wytężam ucho.
– Ale co? – odpowiada druga.
– No, taki dziwny zapach? Czujesz? – odzywa
się ta pierwsza raz jeszcze takim niby szeptem.
Głowę
schowałem w komputer i nic nie mówię. Udaję, że piszę.
– No faktycznie…
– Ciekawe, co tak dziwnie pachnie.
Se myślę, wyczuły moje pachy, jak nic je
wyczuły. Zapiąłem bluzę jeszcze mocniej, prawie pod szyję i se myślę, żeby się szybko
ewakuować, ale po dwóch zaledwie sekundach znowu mówią do siebie.
– No wiesz, to jest kawiarnia, może to
kawa świeżo mielona. Bo co innego?
Przełknąłem głośno ślinę i pomyślałem o moich pachach.
– No może, ale dziwnie pachnie, naprawdę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz