Baltazar miał czterdzieści lat. Normalny gość,
mężczyzna w kwiecie wieku. Nie za stary i nie za młody. Wiek po prostu idealny, bo – jak to się zwykło mówić – koło
czterdziestki zaczyna się prawdziwe życie. Sąsiedzi mieli o tym człowieku dobre
zdanie. Schludny, zawsze pachnący jakimś dobrym mydłem. Bujne włosy zawsze
elegancko zaczesane na prawą stronę. Ostre rysy twarzy nadawały mu wygląd
herosa z mitologii greckiej. Wglądał niczym Herakles: przystojny i ułożony. Tak mówiły sąsiadki, wzdychając za nim, gdy przechodził tuż obok,
kręcąc swoim zgrabnym tyłkiem.
Niby ideał, ale… niestety, ideałów w
prawdziwym życiu nie ma. Nigdy nie było i nie będzie. Tak to już jest na tym
naszym świecie. Każdy ma swoje wady, większe lub mniejsze. Takimi właśnie wadami
są nałogi – papierosy i alkohol. Są to tak zwane uzależnienia. Przez nie sypie się życie. Papierosy
jeszcze ujdą, bo nie zmieniają mózgu. Alkohol to już zupełnie inna sprawa. Po
spożyciu człowiek zaczyna świrować. Weźmy na przykład jakiegoś zwykłego gościa.
Niech ma na imię Józek i pochodzi z Grodziska Mazowieckiego. Taki gość po kilku
piwach ma nagle ochotę przywalić komuś pięścią prosto w twarz, która dla niego,
po kilku głębszych, jest już ryjem. Ale dlaczego? Aha, już wiem: on po prostu
wypił 6 piw i włączył mu się agresor...
Czterdziestoletni Baltazar
nie miał czasu na nałogi, które wymieniłem wyżej. Żył w stałym związku z Anią, super laską
o wyglądzie Afrodyty. Oczywiście mieszkali na kocią łapę, bo tak to bywa w dzisiejszych
czasach. Kiedyś ludzie się jeszcze hajtali, ale to były dawne czasy, przed
trzecią wojną światową, kiedy jeszcze niemal w każdym mieście czy też wsi stał
kościół. Ale to było
dawno. Jeszcze przed tym, jak na większe miasta spadły wielkie atomówki.
Niestety,
Baltazar miał jedno obrzydliwe uzależnienie. Najgorsze ze wszystkich.
Najbardziej mroczne. To była skaza na jego nienagannej duszy, można by
powiedzieć. Wiedział o tym, że jest już spaczony. Wiedział, że po śmierci czekało
go wieczne potępienie za to, co robił, choć powinienem napisać: przez to, co
pił. Nie mógł wytrzymać bez czarnego nektaru, jakim jest… KAWA. Parzona
oczywiście, drobno mielona. Pił dzień w dzień po kilkanaście filiżanek…
– Ania, Aniu…
Cisza.
– Ankaaaaaa, do
cholery, jesteś tam? – Przenikliwy krzyk Baltazara dochodzący z zakamarków
kuchni zdawał się nie mieć końca. Powietrze drgało od ciężkiego basowego głosu.
Wołanie przedzierało się przez każdą cegłę budynku, aby skończyć żywot kilka
metrów za zewnętrznymi ścianami małego domku z czerwonych cegieł.
– Ankaaaaa!!!
Usłyszała.
– Co jest? – odpowiedział
aksamitny głos z pokoju obok.
– Aniu, gdzie jest
kawa? Przecież zrobiliśmy zapas na wiele miesięcy – zapytał Baltazar, lekko
poirytowany. – Nie mogę znaleźć. Przetrząsnąłem wszystkie szafki. Tylko mi nie
mów, że to koniec.
Kiedy
wypowiedział ostatnie słowa, znał odpowiedź, chociaż w duchu wmawiał sobie, że
wszystko jest OK. Gdy weszła wolnym krokiem do kuchni, spojrzał w jej oczy,
które mówiły wszystko. Właśnie – oczy… Po tylu latach życia z tą kobietą w
jednym małym domku gdzieś nad Bałtykiem potrafił czytać z jej źrenic jak z
otwartej księgi. Nie musiała nic mówić. On po prostu już wiedział. Nie ma kawy
i już nigdy nie będzie. Koniec z czarnym trunkiem, którego tak bardzo pragnął.
Pogrążył
się w czarnych myślach. Nad jego głową zebrały się chmury burzowe. Teraz mógłby
wyjść na zewnątrz i powiedzieć, że idzie się przewietrzyć. Powiedzieć, że wróci
za kilka minut. Zabrałby linę z garażu, aby ruszyć do parku, gdzie rosną
największe drzewa w okolicy. Tak, teraz, gdy nie ma kawy… Lina, drzewo, szyja, śmierć…
– Baltazarze –
zaczęła delikatnie, jak do przedszkolaka. Ujęła go za dłonie i je pocałowała.
Mężczyzna
ocknął się z zadumy.
Lina, drzewo, szyja.
Tak… wysokie drzewo i gruba lina.
– To już koniec, mój
miły. Nie mamy więcej kawy. Skończyły się wszystkie zapasy, jakimi dysponowała
ludzkość – westchnęła, spuszczając głowę. – Wczoraj ogłosili w telewizji.
– I co teraz będzie? –
w oczach mężczyzny pojawił się błysk szaleństwa.
– Koniec ludzkości.
Przeminiemy niebawem. Staniemy się pyłem…
– Nie! To niemożliwe!
– W oczach Baltazara pojawił się smutek. – Anka, przecież Albert Einstein
powiedział, że ludzkość zginie tylko wtedy, gdy wyginą pszczoły. Tylko wtedy! –
krzyknął ostro.
– Baltazarze! Einstein
był w błędzie.
– Jak to, dlaczego?
Anna
ponownie spojrzała w oczy mężczyźnie. Położyła delikatnie dłonie na jego
silnych ramionach. Teraz dostrzegła, jak bardzo Baltazar pragnie kawy. Nic
nie mogła zrobić. Chciała go pocieszyć, ale zamiast tego powiedziała tylko:
– Ponieważ kawa była
podstawą ludzkiej egzystencji. To bez niej umrzemy. Nie damy rady, kochanie.
Pogódź się z tym...
Baltazar zamrugał
nerwowo oczami, które zaszły łzami.
– Aniu, muszę się
przewietrzyć, wrócę za kilka minut…
Lina,
drzewko, szyja. Tak… wysokie drzewo i gruba lina.