niedziela, 23 września 2018

Śmierć i Upadły


         Śmierć wiedziała, że ktoś ją śledzi. Wiedziała już od dobrych kilku minut, że ktoś za nią podąża, odkąd wkroczyła na szerokie, nocne ulice Londynu. Od wielu wieków miała nosa do takich spraw. Wyczuwała takie rzeczy  na odległość, nawet jeżeli ten, co śledził, dobrze się krył.
Już od kilku godzin plątała się po ulicach starego Londynu w czeluściach piekielnych. Chodziła z jednego końca miasta na drugi i szukała zaczepki. Miała nadzieję, że ktoś jej w końcu wejdzie w drogę. Miała ochotę zabijać i pić krew poległych. Bo nie było nic przyjemniejszego niż oddzielanie głowy od żywego ciała. Nieważne, czy ktoś był wampirem, wilkołakiem czy też człowiekiem. Śmierć kochała zabijać od zawsze.  Uwielbiała, kiedy jej kosa nie próżnowała i była cały czas w ruchu. Lubiła kiedy lała się krew z jej ofiar.
Nie odwracała się, żeby nie spłoszyć typa. Może postać, która ją śledziła, wpadnie pod jej wielką kosę zawieszoną w tej chwili na plecach. Trochę źle się czuła z faktem, że od godziny nikogo nie ukatrupiła, ale kto wie, być może za chwilę nadarzy się dobra okazja.
Typ był coraz bliżej. Zmniejszał dystans. Śmierć się ucieszyła.
 Była głęboka, ciemna noc. Londyn w wymiarze czeluści piekielnych o tej porze był prawie pusty. Zwłaszcza ulica Czarnych Wilkołaków i Wampira po której szła Czarna Madonna.
 Nie licząc kilku szczurów i trzech kotów, nie było na tej ulicy innych żyjących stworzeń. Mogłaby zabić jakiegoś szczura, lecz nie chciała tego robić. Szczury w przeciwieństwie do ludzi, wampirów czy też wilkołaków zasłużyły na życie. Koty zresztą też.
         Cały czas czuła na sobie spojrzenie czyichś oczu, ktoś szedł za nią krok
w krok. Kim był? Tego Śmierć nie wiedziała. Szła sobie spokojnie, bo przecież nie znała czegoś takiego jak lęk.
Jeszcze nie przyszedł czas, aby się zatrzymać. Zrobi to oczywiście, ale dopiero potem.
 Śmierć pomyślała sobie jednak: a może by tak zwabić tego typa w jakiś ciemny zaułek i zamiast go od razu zabijać, podpytać, co to za jeden? Skąd się wziął i po co za nią łazi? Być może będzie to najlepsze rozwiązanie. Może się dowie czegoś ciekawego? I tak też uczyniła. Nie musiała iść daleko. Po kilkunastu metrach wyłoniło się wejście do wąskiej, ciemnej uliczki. Śmierć od razu tam weszła. Nie czekała. Typ nadal szedł jej śladami. Był już bardzo blisko.
 Uliczka była ciemna, bardzo ciemna i do tego długa. Kostucha uszła jeszcze kilkaset metrów i po prostu ot tak zniknęła. Nikt jej teraz nie mógł dostrzec. Postać weszła w ulicę i ruszyła w ciemność. Śmierć cały czas bacznie ją obserwowała. Kto to mógł być, zastanawiała się. Postać minęła kostuchę, nawet o tym nie wiedząc. Przeszła kilkanaście metrów, może więcej i nagle się zatrzymała.
– Witaj, Śmierć, jak się masz, moja miła?
– Możesz już zmienić oblicze, nie musisz kryć się w całunie mroku – odparła Śmierć i zmaterializowała się kilkanaście metrów za plecami człowieka, który ciągle stał zwrócony do niej tyłem. – Kto cię wysłał? Kto chce mnie unicestwić? Kto jest na tyle zuchwały, aby rzucić mi wyzwanie?
– A czy to jest takie ważne?
– Być może… lecz niekoniecznie.
– Dostałem zlecenie, aby cię znaleźć i unicestwić – postać nadal stała zwrócona plecami do Śmierci, opatulona całunem mroku.
– Hmm… – mruknęła kostucha.
– Wiesz, że nie mam wyboru…
– Tak, wiem. Ale przecież ktoś musiał zadać sobie tyle trudu, żeby wynająć ciebie. – Śmierć zrobiła teatralną pauzę i dokończyła: – Łowco, kimkolwiek jesteś. Masz całkiem niezły całun mroku. – zmieniła temat – Podobny do mojego. Skąd go masz?
– Powiedzmy, że dostałem go od znajomego.
– Od kogo? – próbowała dopytać Śmierć. – Takich rzeczy nikt nie rozdaje. Są zbyt cenne. Zresztą, pewnie mi nie powiesz?
– Nie  – skwitował Łowca. – To nie twój interes, kostucho.
– Wiesz, że nie wygrasz ze mną tego starcia. – Śmierć syknęła dziarsko – Nie ma na tym świecie takiego męża, który byłby w stanie mnie pokonać
w walce.
         Teraz dopiero postać opatulona w czarny płaszcz wolno się odwróciła. Dwie czarne i mroczne postacie, Łowca i Śmierć, spojrzały na siebie. Łowca nagle odrzucił całun mroku, który opadł na ziemię, zafalował jak ocean i lekko się cofnął, jakby był żywym stworzeniem.
Oczom Śmierci ukazał się człowiek w czerwonej jak szkarłat zbroi. Na plecach miał ognisty miecz, który płonął żywym ogniem. Jego długie jasne włosy opadały mu na ramiona. Twarze miał zupełnie gładką, bez skazy zarostu, i do tego bardzo piękną. Na czole płonął mu znak niebios, który był już bardzo wyblakły, ale jeszcze lekko się jarzył.
– Hmm, Łowco, jesteś Upadłym? – zdziwiła się Śmierć. – Kto zadał sobie tyle trudu, żeby cię wysłać po mnie? Kto był na tyle głupi i co ci obiecał? Jeszcze możesz odstąpić. Za chwile nie będzie wyboru. Odejdź, a cię oszczędzę. Każdy pójdzie w swoją stronę i nigdy więcej się nie spotkamy. Masz moje słowo.
– Naprawdę chcesz wiedzieć, wredna suko, od kogo mam zlecenie?
– Upadły – zwróciła się do anioła Śmierć – jeśli nie chcesz, nie musisz mówić. Lecz uchylając rąbka tajemnicy sprawisz, że może cię oszczędzę. Może.
– Najwyższy! – rzucił anioł. – Ale to nie ma znaczenia.
– Najwyższy? Tego mogłam się spodziewać. Wiem, że od lat mnie nienawidzi. Lecz wynajęcie upadłego anioła… Czysta zemsta. To lubię. Za kogo?
– Za jego syna Leoryka. I jego córkę Inenę. Muszę cię zgładzić za to, żeś ich zabrała.
– Leoryk? Hmm… tak, pamiętam. Dziewczynę też. Pamiętam każdą moją ofiarę i jej imię. To było dwa lata temu, kiedy oddzieliłam ich głowy od ciał. Zabrałam je. Nie zmarnowały się. Piję z czaszki chłopaka ludzką krew w moim domu na granicach początku piekieł. Chcesz mnie zgładzić?
– Najwyższy dużo zapłacił za twój czerep, kostucho. Bardzo dużo.
– Dam ci więcej, jeśli odstąpisz.
– Nie, nie dasz, nie stać cię, suko.
– Targujmy się. Czego chcesz? Złota? Życia wiecznego? Hmm, życie wieczne mogę ci dać już teraz – uśmiechnęła się Śmierć. – Albo dostaniesz je po walce ze mną.
Anioł nie wiedział, co może oznaczać ostatnie zdanie.
– Nie stać cię – powtórzył Upadły z naciskiem.  
– Niech ci będzie. Wiesz, że nie dasz mi rady. Mnie się nie da zgładzić. To ja zgładzam wszystko, co żyje. Wszystko, co istnieje. To ja rozdaję karty istnienia. To ja splatam losy i je rozsupłuję. Jestem przecież śmiercią, do kroćset! Nie boję się ciebie, o Upadły, i to ja unicestwię ciebie na wieki. A za karę staniesz się moim sługą po wsze czasy. To ci mogę zagwarantować. Przydasz mi się po śmierci. Będziesz moim chłopcem na posyłki i będziesz robił to, co ci każę.
– Nie przestraszą mnie te twoje czcze gadki. Jesteś tylko moim zleceniem. Zniszczę cię. Odetnę ci ramiona i nogi, a twoją broń zniszczę lub sprzedam. Ludzie dużo zapłacą za tę kosę. Jest legendarna i unikatowa, no i na pewno cenna.
– Głupcze. Jesteś naiwny jak małe dziecko, które jeszcze nic nie wie. Nikt poza mną nie może jej dzierżyć. Ten, kto jej dotknie stanie, się przeklęty na wieki. Nie, nie masz ze mną żadnych szans. I dzięki ci po trzykroć.
– Za co?
– Za zdradzenie mi imienia twojego zleceniodawcy. On też zginie. Moi wrogowie muszą być martwi. Wszyscy, co do jednego.
– To nie ma znaczenia. Zgładzę cię, kostucho, i tak.
– Nie dasz rady.
– Ale załóżmy, że cię dzisiaj pokonam i odetnę twój czerep, a potem zabiorę ci kosę.
– Dobrze, załóżmy to. Ha ha – zaśmiała się cierpko Śmierć.
– Bo tak będzie – mówił Upadły.
– Wtedy moi trzej bracia będą cię ścigać, lecz tak się nie stanie, bo nic mi nie zrobisz.
– Jednak załóżmy moją wersję.
– Dobrze. Więc jeśli mnie zgładzisz, dopadną cię we trójkę.
– Mówisz o Wojnie, Głodzie i tym kobieciarzu Zarazie? Tylko chlają po okolicznych karczmach i tyle z nich pożytku. Są słabsi sto razy bardziej od ciebie. Nimi też się zajmę, ale wszystko w swoim czasie. Będą skomleć, gdy mój miecz ich rozpłata. A teraz dosyć tych pogaduszek. Wyciągaj kosę.
– Niech i tak będzie. Czas na walkę. Stawaj! – Śmierć odrzuciła swój całun mroku na ziemię, który odpłynął za jej plecy i się zawisł kilka metrów za nią.
         Oczom anioła ukazał się wielki biały szkielet i trupia czaszka z ognistymi oczami. Śmierć dzierżyła w dłoniach wielką kosę, którą lekko świeciła błękitem.
         Upadły ruszył z impetem na Śmierć, która lekko ugięła nogi i czekała na starcie. Anioł ściągnął po miecz, który zapłonął jeszcze bardziej w jego dłoniach. Blask rozszedł się po ulicy, jakby oświetlały ją tysiące pochodni. Śmierć czekała i doczekała się. Kosa wystrzeliła z jej rąk i starła się z mieczem. Nastąpił głośny zgrzyt, kiedy dwie potężne bronie pocałowały się w ulicy.
         Anioł odskoczył, cofnął się kilka kroków do tyłu i natarł ponownie. Znowu doszło do pocałunku, lecz tym razem Upadły był silniejszy. Posypało się więcej iskier niż poprzednio. To było silnie uderzenie. Tym razem Śmierć cofnęła się lekko, ale tylko o pół kroku. Wytrzymała uderzenie. Anioł uderzył jeszcze raz. Śmierć zrobiła unik. Była szybka jak diabli. Upadły nie miał szans w tym starciu. Miecz Anioła uderzył w powietrze. Upadły stracił równowagę. Kostucha szybko to wykorzystała i już po chwili głowa Upadłego potoczyła się po bruku. Wokół ciała, które padło na bruk, zbierała się kałuża szkarłatnej krwi.
– Mówiłam, że ze mną nie dasz rady wygrać, o Upadły, były sługo niebios. – Śmierć nałożyła swój całun mroku na siebie. Opatuliła się nim szczelnie. Kosę założyła na plecy.
         Podeszła do głowy Łowcy i szybko ją podniosła. Zlizała krew, która się
z niej sączyła.
– Twoja krew jest dobra, Upadły. Lepsza niż ludzka, znacznie lepsza. – Podrzuciła jeszcze kilka razy czerep anioła, aby sprawdzić jego wagę. – Teraz jesteś moim sługą. Zgładziłam cię. – Podeszła do ciała skrytego w czerwonym pancerzu. Miecz zniknął. Już go nie było, bo anioł był martwy, więc jego broń też. – Powstań. – Śmierć chuchnęła zielonym pyłem w twarz Łowcy, a potem przytwierdziła głowę do ciała.
– Powstań, już teraz. Daję ci jeszcze życie, bo jestem teraz twoją panią. Powstań, o Upadły i służ mi aż po kres wszystkich dni. To będzie twoja kara za napaść na mnie. Nie uciekniesz ode mnie. Przecież ci obiecałam życie wieczne po walce i to na moich usługach. Ha ha! – szyderczy śmiech rozszedł się po wąskiej ulicy.
         Upadły odżył, lecz nie oddychał. Żył, a jednak był martwy. Mówił, lecz nie wypuszczał powietrza.
– Jesteś teraz moim sługą na wieki wieków.
– Lepiej było ci mnie zabić. Nie będę ci służył.
– Będziesz. – Śmierć wycelowała kościsty palec w upadłego.
– Nie, nigdy nie ugnę się przed tobą.
– Będziesz, poczuj teraz to – Śmierć wycelowała w Upadłego wielką kosę. Upadły zawył z bólu i złapał się za głowę.
– Aaa, przestań… suko…
– Będziesz mi służył! Na wieki wieków.
– Nie, nigdy. Nie dam ci tej satysfakcji.
         Śmierć wzmocniła uścisk na kosie, mistyczna moc popłynęła wielką falą.
– Aaaaaaa! – anioł padł na kolana, trzymając się za głowę. – Przestań, to boli! Błagam cię w imię Boga Wszechmogącego.
– Bóg ci nie pomoże. Jesteś Upadłym! Pamiętasz? Wyrzekłeś się go wieki temu. Będziesz mi służył? – zapytała po raz kolejny Śmierć i jeszcze mocniej ścisnęła kosę.
– Błagam, przestań. To boli.
– Jaka jest twoja odpowiedź? Mogę tak bez końca – syknęła. – Aż przyrzekniesz.
– Jestem na twoje rozkazy. Przyrzekam – Upadły opuścił głowę, cały czas klęcząc. Gdyby żył, zapłakałby.
– W takim razie mam dla ciebie pierwsze zadanie.
– Mów… – Ból ustąpił.
– Powstań i spójrz mi w oczy. – Anioł wstał. – Oddaj mi całun mroku – rzuciła Śmierć. – Chcę, żeby był mój.
– Jest twój. Weź go…
         Anioł oddał płaszcz.
– Mam dla ciebie kolejne zadanie, lecz tym razem to będzie coś zupełnie innego.
– Jestem na twoje rozkazy – powiedział Upadły z niechęcią.
– Teraz ruszysz w drogę.
– Dokąd?
– Na Krum. Niedaleko wschodnich czeluści, przy jądrze jest dom, który dobrze znasz…

***


         Iskon Itisium zjadł kolację jak co wieczór i udał się do swojej komnaty. Kiedy pokonał schody i znalazł się na ich szczycie, otworzył masywne drewniane drzwi i wszedł do środka. Zamknął je. Podszedł do małego stolika, na którym stało czerwone wino. Nalał sobie pełną lampkę i upił kilka łyków. Zadowolony dorzucił drew do komina i zaczął się rozbierać do spania. Kiedy był gotowy, podszedł jeszcze do mahoniowego, masywnego biurka, aby przeglądnąć korespondencję. Usiadł w wygodnym fotelu i pił przez chwilę wino. Kiedy się skończyło, odstawił kielich na bok. Potem jeszcze przez jakiś czas przerzucał sterty papierów, w których nie znalazł nic ciekawego. Odpisał na dwa listy. Kiedy odpowiedzi były gotowe, zamknął je szczelnie w kopertach
i zalakował pieczęcią. Będzie je musiał wysłać jutro z samego rana. Przecież kupcy nie mogą zwlekać dłużej niż to konieczne. Lecz to będzie dopiero jutro.      Nagle do komnaty wdarł się zimny wiatr, który zrzucił sterty papierów
z biurka. Przewrócił też pusty kieliszek, który roztrzaskał się o podłogę.
– Niech to szlag, będę to teraz musiał posprzątać, do kroćset! – Mężczyzna schylił się, żeby pozbierać rzeczy – Mógłbyś uważać przy takich epickich wejściach – żachnął się jeszcze Iskon. – Nikt nie nauczył cię dobrych manier? Mniemam, że wykonałeś zadanie, skoro wróciłeś? – wtedy mężczyzna podniósł się ze stertą papierów w dłoni. Odwrócił się i…
– Na Boga, wyglądasz, wyglądasz… – jąkał się człowiek. – Boże, ta walka z nią musiała zapewne kosztować cię wiele siły.
– Zaiste, tak było. Mógłbym nawet powiedzieć, że kosztowała mnie życie, lecz nie do końca.
– Co… co ty gadasz? Gdzie masz miecz?
– Przepadł na wieki.
– Ale wykonałeś zadanie, tak? – Iskon był teraz przerażony. Jego sługa wyglądał jak żywy trup.
– Niestety, nie udało się.
– Jak to? Przecież wróciłeś. Żyjesz. Musiałeś ją pokonać. Przecież
w innym wypadku nie rozmawialibyśmy.
– Nie do końca. – Postać zbliżyła się do mężczyzny na odległość kilku centymetrów. Śmierdziała trupem i zgnilizną.
– Boże… ty… jesteś martwy, ale jak…
– Muszę cię teraz zabić. – Postać rzuciła się na Iskona i szybko zacisnęła dłonie na jego szyi. Iskon próbował się rzucać, uciekać, ale ręce, które się zaciskały były niczym żelazne imadła.  W końcu Iskon wyzionął ducha.
– Żegnaj, o Najwyższy. Naprawdę mi przykro, że tak się stało. Pozdrowienia od Śmierci – powiedział Upadły i odszedł w noc.  


wtorek, 11 września 2018

IRON MAIDEN – WYPRAWA – AKT IV. Piwo dla Darka i Andrzeja




              Dotarliśmy pod Tauron Arenę podnieceni do granic możliwości, jak dzieciaki, które po raz pierwszy jadą na rowerze bez pomocy rodziców. Po zaparkowaniu pod halą udaliśmy się do środka, do pięknego wnętrza, które wołało nas już do siebie od tylu miesięcy.
             Kiedy weszliśmy, Darek od razu poszedł do kibelka odcedzić kartofelki. Typowy standard w jego wykonaniu, sytuacja podobna do tej w Akcie III, kiedy to stanęliśmy na BP. Tak się teraz zastanawiam, kurde, co on ma z tym laniem na każdym postoju? Czy to jakieś jego hobby? Może jakiś rodzaj sportu? Ano przecież! Już wiem, co jest grane. Ten gościu ma już czterdzieści lat, więc po prostu chyba musi częściej niż inni odwiedzać kibelki.  
             Hm, tak sobie myślę, że może przydałby mu się jakiś pampers na następny koncert. Ej, to jest nawet dobre hasło reklamowe. Posłuchajcie tego:

             Pampersy na imprezy okolicznościowe dla dorosłych!
            Chce ci się lać, kiedy pijesz przy stole wódkę z kumplami? Nie chcesz przegapić swojej kolejki? Nie zapomnij zabrać pampersa na imprezę. Załóż go w domu, tak żeby nikt nie widział.
            Jeśli masz go na sobie, to pamiętaj, że już nie musisz chodzić do kibla co pięć minut i martwić się, że chłopaki piją bez ciebie. Zlej się tu i teraz. Zlej się
i o nic się nie martw. Zlej się, zlej się, zlej się w pampersa dla dorosłych. Gwarantujemy niezawodność w użytkowaniu. Nie uronisz ani kropelki. Satysfakcja gwarantowana i dyskrecja też.  

            Dobra dosyć tych żartów! Trochę mi się włączył zespół myślenia ironicznego. Mam tylko nadzieję, że Darek się na mnie nie wkurzy za te wpisy, bo będzie lipa jak nie wiem. Ale przecież Darek tak samo jak ja czy Andrzej ma dystans do siebie i znamy się w sumie od kilku dobrych lat, więc wiem, na co mogę sobie pozwolić, a na co nie. No, przynajmniej tak mi się wydaje.   
            – Panowie, mam pełny pęcherz, muszę do łazienki –  powiedział Darek, kiedy już byliśmy w Tauron Arenie. Po jego minie, która przypominała minę srającego kota na pustyni, poznałem, że chyba naprawdę musi iść się odlać albo z dwojga złego zrobić figurkę z brązu, bo minę miał, jakby go nie tylko pęcherz cisnął… No, ale mu nie dogryzłem wtedy. Powstrzymałem się jakoś.    
            – Okej, Darek, leć, będę tutaj czekał na ciebie – przemówiłem do niego
i puściłem go luzem. Poszedł lać albo srać, kto go tam wie, co taki gościu po czterdziestce może wyprawiać w kiblu w Tauron Arenie przed koncertem Iron Maiden.  No cóż, można się chyba tylko domyślić.  
            – Oki, Arian, zaraz wracam – Darek  po chwili zniknął za winklem i tyle go było widać.
            Powodzenia, stary, pomyślałem tylko.
            I pomyśleć, że każdego czekają częste wizyty w kiblu po czterdziestce, przynajmniej tak mi się wydaje, he he. No niestety, natury nie oszukasz.
            Kiedy Darek W. jak Wojnar zniknął nam z pola widzenia, Hary
i Andrzej poszli na fajkę pokoju w miejsce do tego przystosowane, czyli do palarni, w której stało chyba ze sto osób kopcących jak lokomotywy. Aż mi żal dupę ścisnął, że inni ludzie palą, a ja nie, bo sobie obiecałem kilka miesięcy wcześniej, że nie będę już palił i jakoś trzymam się do teraz.  
             Czekałem cierpliwie pod palarnią jak grzeczny chłopczyk na rodziców. Wolałem nie wchodzić z chłopakami na tego papierosa, a już mnie zaczynało korcić, żeby puścić małego dymka z nimi. Tak bardzo chciałem possać z piersi matki nikotyny… Oż kurwa, naprawdę mi się chciało. Trochę mnie skręcało, kiedy na nich patrzyłem przez szybę, ale jakoś dałem radę. Nawet Andrzej O. jak Oleksy zaproponował mi wcześniej papieroska, jednak na całe szczęście udało mi się odmówić, o dziwo, bo naprawdę pociągnąłbym fajkę od niego (no, no! Tylko bez żadnych podtekstów teraz! Chodzi o zwykłego papierosa, a nie
o penisa, jak może się wydawać niektórym, bo ludzie to tylko o jednym). 
            Darek w końcu wyszedł z WC i od razu podszedł do mnie. Po jego minie poznałem, że operacja oddawania moczu, lub, he, przebiegła pomyślnie. Darek uwolnił orkę, jak to się czasem mówi…
            W tym samym mniej więcej czasie Andrzej i Hary wrócili z palarni. Podeszli do nas.  
            Hary w sumie już nie czekał, tylko od razu uderzył do swojego sektora
i w taki  oto sposób zostało nas tylko trzech. Ja, Darek W. jak Wojnar oraz Andrzej O. jak Oleksy.
            – Idziemy po browarka! – powiedział Darek. – Muszę się napić zimnego piwka. 
            Tak, znowu, tylko żebyś się potem na koncercie czasem nie posikał, pomyślałem sobie, ale nie powiedziałem nic, bo wolałem się nie odzywać.
            – Idziemy! – zawtórował mu Andrzej i zaśmiał się tym swoim specyficznym piskliwym śmiechem.  – Hi hi hi hi hi…
            Mnie tam było wsio ryba, bo i tak nie piję alkoholu już od niemal dziesięciu lat. Tak że tego, poszedłem za chłopakami tylko po to, aby dotrzymać im towarzystwa przy zakupie trunku, bo samych to się bałem ich puścić. Jeszcze by narobili dziadostwa. Nie no, taki suchar, wiem, że chłopaki są odpowiedzialne, znamy się w końcu od lat. Tylko Andrzej jak wypije więcej niż dziesięć piw, to ma w czubie. Jak już wspomniałem wcześniej, w dwadzieścia sekund jest w stanie obalić browar i do tego ma naprawdę mocny łeb, więc podejrzewam,  że w pół godziny ze trzy – cztery piwa jest w stanie wypić.
              Staliśmy w kolejce po piwo. Kątem oka widziałem, jak Darek ślini się na sam widok zimnego browara, który lała dosyć ładna pani. A Andrzej? To samo, ślinił się, jak dziki  zwierz ze wścieklizną.  Tylko nie wiem, czy na widok ładnej pani, piwa, czy może kolesia przed nami o całkiem zgrabnym tyłeczku (nie, to taki suchar z tym kolesiem i jego tyłkiem. Wiemy przecież, że Andrzej jest hetero, przynajmniej tak mi się wydaje). W każdym razie widziałem, jak chłopaki stali i mieli wywieszone języki, niemal do kolan. Na pewno byli spragnieni i musiało im się bardzo chcieć tego piwka, które lało się strumieniami przy kasie.     
            Zaczęliśmy gadać ze sobą, ni to z dupy, ni tak po prostu dla zabicia czasu. 
            – Aaaaaa – uśmiechnął się Darek – zimny browarek to jest to, czego mi teraz potrzeba – rzucił. 
            Kolejka też nie była jakaś megadługa. Raptem cztery osoby przed nami i szło szybko. Trochę to było dziwne, że do piwa taka mała grupa ludzi, lecz jakoś nikt się tym nie przejął, poza mną tylko chyba.
            – Ale mi się chce pić! Hi hi hi – zaśmiał się w głos Andrzej w tym swoim  specyficznym stylu.    Browara oczywiście – dodał po chwili.  –Hi hi hi…
            I wtedy stało się coś niedobrego. Bardzo, ale to bardzo niedobrego. Coś złego i w ogóle. Jakaś mroczna i nieprzenikniona siła starała się z naszym wszechświatem. Odwrócił się do nas koleś (ten z tym zgrabnym tyłeczkiem, który stał przed nami). Popatrzył spod byka i powiedział coś, co przez chwilę analizowały nasze mózgi. Mój to słabiej, ale widziałem, że Darkowi to aż paruje z uszu. Andrzejowi też. 
            – Panowie, niestety, ale sprzedają tylko piwo bezalkoholowe –  powiedział typ i puścił do Andrzeja oczko. 
            Andrzej to aż się zachłysnął, kiedy to usłyszał. I nigdy nie zapomnę miny Darka, która mówiła wszystko. Rezygnacja, osłabienie, wielkie jak talerze oczy i niepohamowany smutek. Totalny szok zagościł na jego twarzy.  Słowa typa zrobiły na nim cholerne wrażenie. A Andrzej, jak to Andrzej, w swoim stylu zrobił tylko:
            – Hi hi hi hi hi…
            – Jaja sobie robisz? – niemal wyszlochał Darek do typa. Wydawało mi się nawet, że łezka zakręciła się w jego ponętnych oczach.  
            A Andrzej, jak to Andrzej, dalej w swoim stylu.
            – Hi hi hi hi hi hi –  też nie wierzył kolesiowi.
            W sumie ja też myślałem, że chłopak przed nami żartuje, lecz koleś dalej do nas bez spiny powtarza stanowczo:
         – Poważnie, panowie – wyartykułował na głos. – Sprzedają piwo bezalkoholowe.
            Kątem oka widziałem, jak Darkowi drga kącik ust. A jego zaszklone oczy mówiły wszystko. Boże, to nie może być prawda, pomyślał zapewne. 
         – Bezalkoholowe? – powtórzył tylko Darek jak zombie, lecz nie dawał za wygraną – Ale poważnie? – dopytywał się jeszcze. – Serio?
            – Poważnie – odparł koleś po raz kolejny z całą stanowczością i lekko się przy tym uśmiechnął.
            Kurwa, se pomyślałem. Typ mówił poważnie jak nic.
            W końcu przerwałem  tę wymianę zdań, która nie zmierzała do niczego i zapytałem panią sprzedawczynię, czy to prawda.
            – Sprzedajemy tylko bezalkoholowe – potwierdziła.
            – Chłopaki, to prawda, co mówi kolega – rzuciłem przez ramię do Darka i Andrzeja. – Możecie kupić tylko bezalkoholowe. Ale wyjebka, panowie – uśmiechnąłem się do chłopaków, bo mi to koło dupy latało.
            W sumie ja to miałem w nosie, bo nie piję, ale chłopaków to żal było jak nigdy. 
            – Ale chujnia – rzekł Andrzej.
            – Chujnia z grzybnią – zawtórował mu Darek.
            – Dobra, to chodźmy do naszego sektora – zaproponowałem.
             Poszliśmy, bo co innego nam pozostało…

Ciąg dalszy nastąpi… to be continued…
                                     
Zapraszam do wpisu, który pojawi się już niebawem. A będzie on zatytułowany IRON MAIDEN – WYPRAWA – AKT V Zakręceni jak gówno
w przeręblu. Sektor C4, rząd 29 i ciemności egipskie.



Łączna liczba wyświetleń