wtorek, 30 kwietnia 2019

Jak składałem regał na książki...


       
     Kurier przywiózł mi regał na książki. Kupiłem se dziada na Allegro. Regał oczywiście przyszedł do domu w częściach, bo jakżeby inaczej. I w sumie to trzeba było go zmontować. JPRDL, jak ja, kurwa, kocham meble w częściach, które muszę potem składać przy pomocy ostrych narzędzi. Przecież bardzo łatwo można podczas wkurwu przy montowaniu takich elementów sobie krzywdę zrobić śrubokrętem albo kołkiem.
Wypakowałem go bardzo szybko i już nie czekałem na nikogo. Stwierdziłem, że złożę go sam. Wziąłem się za niego od razu, żeby mieć to z głowy jak najszybciej. Myślałem, że w pół godzinki to się lekko wyrobię. Niestety nie. Przy takich robotach miodów to, kurde, nie ma. Jak dobrze przecież znamy to z życia…
Po wypakowaniu regału z pudełka wziąłem się ostro za robotę. Nawet nie patrzyłem na instrukcję skręcania, bo kto w sumie na takie coś patrzy? Co? Ja nie dam rady? Ja?
Kilka minut po wypakowaniu części wkręcałem taką maluteńką śrubkę – taką pici-pici, że prawie jej nie było widać. Takie małe gówienko normalnie, aby połączyć dwa elementy ze sobą.
Trzymałem ją pewnie w palcach i próbowałem wkręcić w dziurkę. Trwało to dobre kilkadziesiąt sekund i nagle ni to z gruszki, ni z pietruszki ta mała cholera jakimś sposobem wyślizgnęła mi się z palców i spadła na ziemię. Wypadła mi z ręki ot tak, kurwa, po prostu, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
 Szlag! Zakląłem siarczyście i przewróciłem oczami. Ciśnienie już miałem dwa tysiące albo i więcej, bo czas leciał. 
 Ale żeby tego było mało… Normalnie nie uwierzycie. Skurkowana, poturlała się jebitnie pod taką wielką komodę, która stoi w rogu pokoju. Oczywiście chciałem wziąć od razu następną ze stolika, ale fak, okazało się, że była tylko ta jedna do całego sprzętu i nie ma zapasowej.
Od razu założyłem, że aby ją wyciągnąć, muszę odsunąć tę wielką komodę. Jakby się nie dało kucnąć i zobaczyć, jak daleko poleciała.
W sumie nie wiem, dlaczego nie kucnąłem i nie sprawdziłem tak na wszelki wypadek, czy dosięgnę śrubki ręką. Jakiś taki zamotany byłem i wkurzony, to mi nie przyszło do głowy takie rozwiązanie. Życie.
A zamiast tego stałem tak i przez chwilę się szamotałem się z wielką komodą. Chciałem ją przesunąć, żeby dostać się do śrubki, która pod nią sobie leżała. Ale, kurde… nic i nic. Nawet nie drgnie ta wielka komoda. W ogóle nawet się nie przesunęła o milimetr, jak ją pchałem. No to siostrę zawołałem, bo co tak sam będę przesuwał mebel.
– Ej, Natalia, chodź tutaj na chwilę, pomożesz mi komodę przestawiać. Please, siora! – krzyknąłem.
Przyszła siora.
I tak oto próbowaliśmy we dwójkę przesunąć tę jebitną komodę. Razem, everybody! W kupie siła, se myślę. Damy radę! Ale nie daliśmy rady. Za mało pary w łapach. Próbowałem zawołać drugą siore i wołałem ją przez chwilę, ale przecież jeszcze nie wróciła z pracy. Nati mi to uświadomiła.
 ZONK…
Nie mogliśmy dać rady tej komodzie, wielkiej jak słoń, i wtedy, o dziwo kucnąłem, żeby zobaczyć, czy faktycznie śrubeczka daleko się poturlała. Kurde, nic tam nie było widać w tej miniszparce pod komodą. Chciałem poświecić latarką w te ciemności, ale uświadomiłem sobie, że nie mamy w domu zwykłych latarek. W takim razie pozostała mi tylko latarka w telefonie. Jednak okazało się nagle, że telefon mam na dole w kuchni. Musiałem po niego zejść. Znowu cenne minuty ulatywały jak liście na jesiennym wietrze. Poszedłem i wróciłem z telefonem. Siora stała dalej i na mnie czekała. Nic nie mówiła, bo widziała, że już jestem megawkurzony. Włączyłem latarkę i schyliłem się pod komodę. Regał, który składałem, leżał cały ropiździony po pokoju i czekał na tę cholerną małą gównianą śrubkę.
 Przyświeciłem w te ciemności. Chwila konsternacji… jest, kurde… Zobaczyłem śrubkę. JPDL… Co za radość mnie ogarnęła, ale nie trwała zbyt długo. Niestety, śrubka była daleko ode mnie. Prawie na samym końcu szczeliny. Nie mogłem tam za nic w świecie sięgnąć dłonią. Było zbyt ciasno, a do tego daleko. Nie dałbym rady jej złapać. I wtedy wpadłem na nowy pomysł. Pogrzebacz! Tak! To jest to, czego mi teraz potrzeba. Niestety, z tego, co kojarzyłem, znajdował się w piwnicy, więc poszedłem tam. Czas leciał. I wierzcie lub nie, ale wróciłem dopiero po upływie pół godziny. Co żem się naszukał dziada, tego pogrzebacza, znaczy się, to JPRDL… A to dlatego, że było lato. Lipiec, zdaje się, i w piecu już nie paliliśmy od dłuższego czasu. Ktoś wyniósł pogrzebacz z piwnicy. Aby go zlokalizować, musiałem zadzwonić do mamy do pracy, żeby zapytać, czy go gdzieś nie widziała. Mama powiedziała, że wyniosła go do garażu – po coś. Nie wnikałem po co…
Poszedłem do garażu i znalazłem go po kilku minutach. Wróciłem do domu cały uchachany, ale jednak lekko wkurwiony. Siory już nie było w pokoju. Poszła na górę, bo jej się nie chciało czekać na mnie. Ale to nic. Pomyślałem, że i tak dam radę sam. Schyliłem się i coś mnie łupnęło w krzyżu. Zignorowałem tępy ból pleców. Poświeciłem telefonem i włożyłem pogrzebacz pod szafkę. I, kurwa, co? Okazało się, że skurczybyczek, znaczy się ten jebany pogrzebacz, jest za krótki. Nie mogłem dosięgnąć śrubki. Uruchomiłem ponownie szare komórki. Mózg mi już parował, bo tak byłem wpieniony. Czas leciał. I nagle wpadł mi do głowy genialny pomysł. Kawałek patyka wezmę i taśmą klejącą go przykleję do pogrzebacza. Takie jakby przedłużenie zrobię, se myślę. Normalnie McGyver byłby ze mnie dumny… Jakby ktoś nie wiedział, kto to jest McGyver, to odsyłam do Google. To był taki serial o gościu, który na przykład z paczki chusteczek i worka na śmieci potrafił zbudować rakietę dalekiego zasięgu z głowicą nuklearną… He, he.
No ale co? Do tej pory z całego składania zrobiła mi się już godzina, a ja jeszcze nic prawie nie skręciłem. Regał nadal leżał rozpiździony w pokoju, ale co tam. Pomyślałem, że patyk to pewnie w piwnicy. No to żem tam poszedł. Znowu. Ale tym razem długo nie szukałem, bo leżał na widoku taki niedługi, lecz wystarczający, aby połączyć go z pogrzebaczem. Złapałem go i poszedłem po taśmę do kuchni, gdzie powinna być. Niestety, ale of course jej, kurwa, nie było. Zacząłem szukać w innych pomieszczeniach i nic. Kurwa mać, nigdzie nie było taśmy do scalenia pogrzebacza i patyka. Cały dom przetrząsnąłem. Pomyślałem, żeby to szmatą jakoś przewiązać i tak zrobiłem, ale patyk jebany, zanim doszedłem do komody, odpadł mi już ze dwa razy. Nie no, musiałem mieć taśmę klejącą. W sumie po dłuższym namyśle poszedłem do sąsiadów zapytać, czy przypadkiem nie mają takiej. Nie mieli! A jako że już tam dawno nie byłem, to zaproponowali mi kawę. No to tego, siadłem i wypiliśmy, gaworząc o pierdołach i innego typu pierdołach. Ot, takie to życie.
A w chałupie cały pokój zawalony częściami, z których miał powstać zajebisty regał na moje książki. Z kawą u sąsiadów zeszło z 40 minut jak nic. W końcu i tak wróciłem do domu bez taśmy.
No to teges. Wziąłem klucze do auta i pojechałem na pocztę po tę taśmę, bo byłem pewny, że tylko tam mają w całej wsi taki osprzęt. Tak mi się kojarzyło i dobrze mi się kojarzyło, bo była. Wiecie, o jaką taśmę mi chodzi. Tę taką szarą. Taką szeroką. Nie, nie celuks!
 I faktycznie mieli, no to kupiłem. I tego, wróciłem do domu. Poszedłem do pokoju i zespoliłem pogrzebacz z patykiem. Wsadziłem go pod komodę, gdzie mi ta śrubeczka uciekała i udało mi się ją wyciągnąć już po drugiej próbie. Potem cały uchachany wkręciłem francę w odpowiednie miejsce. Dwie bite, kurde, godziny w dupie na wkręcenie jednej małej śrubeczki. No ale co tam. Znacie to pewnie, jak jest ze skręcaniem mebli.
 Kurde, zeszły w sumie ze trzy godziny, zanim skręciłem regał do samego końca. Na całe szczęście udało mi się tego dokonać. Dzisiaj stoi sobie w moim pokoju i ładnie wygląda.
Dwa dni później mama poprosiła mnie, żebym jej łańcuch nałożył, bo jej spadł w rowerze. To se wyobraźcie, co się wtedy działo, ale to już zupełnie inna historia...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń