Kurier przywiózł mi regał na książki. Kupiłem se dziada na Allegro. Regał oczywiście przyszedł do domu w częściach, bo jakżeby inaczej. I w sumie to trzeba było go zmontować. JPRDL, jak ja, kurwa, kocham meble w częściach, które muszę potem składać przy pomocy ostrych narzędzi. Przecież bardzo łatwo można podczas wkurwu przy montowaniu takich elementów sobie krzywdę zrobić śrubokrętem albo kołkiem.
Wypakowałem go bardzo szybko i już nie
czekałem na nikogo. Stwierdziłem, że złożę go sam. Wziąłem się za niego od
razu, żeby mieć to z głowy jak najszybciej. Myślałem, że w pół godzinki to się
lekko wyrobię. Niestety nie. Przy takich robotach miodów to, kurde, nie ma. Jak
dobrze przecież znamy to z życia…
Po wypakowaniu regału z pudełka wziąłem
się ostro za robotę. Nawet nie patrzyłem na instrukcję skręcania, bo kto w
sumie na takie coś patrzy? Co? Ja nie dam rady? Ja?
Kilka minut po wypakowaniu części
wkręcałem taką maluteńką śrubkę – taką pici-pici, że prawie jej nie było widać.
Takie małe gówienko normalnie, aby połączyć dwa elementy ze sobą.
Trzymałem ją pewnie w palcach i
próbowałem wkręcić w dziurkę. Trwało to dobre kilkadziesiąt sekund i nagle ni
to z gruszki, ni z pietruszki ta mała cholera jakimś sposobem wyślizgnęła mi
się z palców i spadła na ziemię. Wypadła mi z ręki ot tak, kurwa, po prostu,
jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
Szlag! Zakląłem siarczyście i przewróciłem
oczami. Ciśnienie już miałem dwa tysiące albo i więcej, bo czas leciał.
Ale żeby tego było mało… Normalnie nie
uwierzycie. Skurkowana, poturlała się jebitnie pod taką wielką komodę, która
stoi w rogu pokoju. Oczywiście chciałem wziąć od razu następną ze stolika, ale
fak, okazało się, że była tylko ta jedna do całego sprzętu i nie ma zapasowej.
Od razu założyłem, że aby ją wyciągnąć,
muszę odsunąć tę wielką komodę. Jakby się nie dało kucnąć i zobaczyć, jak
daleko poleciała.
W sumie nie wiem, dlaczego nie kucnąłem
i nie sprawdziłem tak na wszelki wypadek, czy dosięgnę śrubki ręką. Jakiś taki
zamotany byłem i wkurzony, to mi nie przyszło do głowy takie rozwiązanie.
Życie.
A zamiast tego stałem tak i przez chwilę
się szamotałem się z wielką komodą. Chciałem ją przesunąć, żeby dostać się do
śrubki, która pod nią sobie leżała. Ale, kurde… nic i nic. Nawet nie drgnie ta
wielka komoda. W ogóle nawet się nie przesunęła o milimetr, jak ją pchałem. No
to siostrę zawołałem, bo co tak sam będę przesuwał mebel.
– Ej, Natalia, chodź tutaj na chwilę,
pomożesz mi komodę przestawiać. Please, siora! – krzyknąłem.
Przyszła siora.
I tak oto próbowaliśmy we dwójkę
przesunąć tę jebitną komodę. Razem, everybody! W kupie siła, se myślę. Damy
radę! Ale nie daliśmy rady. Za mało pary w łapach. Próbowałem zawołać drugą
siore i wołałem ją przez chwilę, ale przecież jeszcze nie wróciła z pracy. Nati
mi to uświadomiła.
ZONK…
Nie mogliśmy dać rady tej komodzie,
wielkiej jak słoń, i wtedy, o dziwo kucnąłem, żeby zobaczyć, czy faktycznie śrubeczka
daleko się poturlała. Kurde, nic tam nie było widać w tej miniszparce pod
komodą. Chciałem poświecić latarką w te ciemności, ale uświadomiłem sobie, że
nie mamy w domu zwykłych latarek. W takim razie pozostała mi tylko latarka w
telefonie. Jednak okazało się nagle, że telefon mam na dole w kuchni. Musiałem
po niego zejść. Znowu cenne minuty ulatywały jak liście na jesiennym wietrze.
Poszedłem i wróciłem z telefonem. Siora stała dalej i na mnie czekała. Nic nie
mówiła, bo widziała, że już jestem megawkurzony. Włączyłem latarkę i schyliłem się
pod komodę. Regał, który składałem, leżał cały ropiździony po pokoju i czekał
na tę cholerną małą gównianą śrubkę.
Przyświeciłem w te ciemności. Chwila
konsternacji… jest, kurde… Zobaczyłem śrubkę. JPDL… Co za radość mnie ogarnęła,
ale nie trwała zbyt długo. Niestety, śrubka była daleko ode mnie. Prawie na
samym końcu szczeliny. Nie mogłem tam za nic w świecie sięgnąć dłonią. Było
zbyt ciasno, a do tego daleko. Nie dałbym rady jej złapać. I wtedy wpadłem na
nowy pomysł. Pogrzebacz! Tak! To jest to, czego mi teraz potrzeba. Niestety, z
tego, co kojarzyłem, znajdował się w piwnicy, więc poszedłem tam. Czas leciał. I
wierzcie lub nie, ale wróciłem dopiero po upływie pół godziny. Co żem się naszukał
dziada, tego pogrzebacza, znaczy się, to JPRDL… A to dlatego, że było lato.
Lipiec, zdaje się, i w piecu już nie paliliśmy od dłuższego czasu. Ktoś wyniósł
pogrzebacz z piwnicy. Aby go zlokalizować, musiałem zadzwonić do mamy do pracy,
żeby zapytać, czy go gdzieś nie widziała. Mama powiedziała, że wyniosła go do
garażu – po coś. Nie wnikałem po co…
Poszedłem do garażu i znalazłem go po
kilku minutach. Wróciłem do domu cały uchachany, ale jednak lekko wkurwiony.
Siory już nie było w pokoju. Poszła na górę, bo jej się nie chciało czekać na
mnie. Ale to nic. Pomyślałem, że i tak dam radę sam. Schyliłem się i coś mnie
łupnęło w krzyżu. Zignorowałem tępy ból pleców. Poświeciłem telefonem i
włożyłem pogrzebacz pod szafkę. I, kurwa, co? Okazało się, że skurczybyczek,
znaczy się ten jebany pogrzebacz, jest za krótki. Nie mogłem dosięgnąć śrubki. Uruchomiłem
ponownie szare komórki. Mózg mi już parował, bo tak byłem wpieniony. Czas
leciał. I nagle wpadł mi do głowy genialny pomysł. Kawałek patyka wezmę i taśmą
klejącą go przykleję do pogrzebacza. Takie jakby przedłużenie zrobię, se myślę.
Normalnie McGyver byłby ze mnie dumny… Jakby ktoś nie wiedział, kto to jest McGyver,
to odsyłam do Google. To był taki serial o gościu, który na przykład z paczki
chusteczek i worka na śmieci potrafił zbudować rakietę dalekiego zasięgu z
głowicą nuklearną… He, he.
No ale co? Do tej pory z całego
składania zrobiła mi się już godzina, a ja jeszcze nic prawie nie skręciłem.
Regał nadal leżał rozpiździony w pokoju, ale co tam. Pomyślałem, że patyk to
pewnie w piwnicy. No to żem tam poszedł. Znowu. Ale tym razem długo nie
szukałem, bo leżał na widoku taki niedługi, lecz wystarczający, aby połączyć go
z pogrzebaczem. Złapałem go i poszedłem po taśmę do kuchni, gdzie powinna być.
Niestety, ale of course jej, kurwa, nie było. Zacząłem szukać w innych
pomieszczeniach i nic. Kurwa mać, nigdzie nie było taśmy do scalenia
pogrzebacza i patyka. Cały dom przetrząsnąłem. Pomyślałem, żeby to szmatą jakoś
przewiązać i tak zrobiłem, ale patyk jebany, zanim doszedłem do komody, odpadł mi
już ze dwa razy. Nie no, musiałem mieć taśmę klejącą. W sumie po dłuższym
namyśle poszedłem do sąsiadów zapytać, czy przypadkiem nie mają takiej. Nie
mieli! A jako że już tam dawno nie byłem, to zaproponowali mi kawę. No to tego,
siadłem i wypiliśmy, gaworząc o pierdołach i innego typu pierdołach. Ot, takie
to życie.
A w chałupie cały pokój zawalony
częściami, z których miał powstać zajebisty regał na moje książki. Z kawą u
sąsiadów zeszło z 40 minut jak nic. W końcu i tak wróciłem do domu bez taśmy.
No to teges. Wziąłem klucze do auta i
pojechałem na pocztę po tę taśmę, bo byłem pewny, że tylko tam mają w całej wsi
taki osprzęt. Tak mi się kojarzyło i dobrze mi się kojarzyło, bo była. Wiecie,
o jaką taśmę mi chodzi. Tę taką szarą. Taką szeroką. Nie, nie celuks!
I
faktycznie mieli, no to kupiłem. I tego, wróciłem do domu. Poszedłem do pokoju
i zespoliłem pogrzebacz z patykiem. Wsadziłem go pod komodę, gdzie mi ta
śrubeczka uciekała i udało mi się ją wyciągnąć już po drugiej próbie. Potem
cały uchachany wkręciłem francę w odpowiednie miejsce. Dwie bite, kurde,
godziny w dupie na wkręcenie jednej małej śrubeczki. No ale co tam. Znacie to pewnie,
jak jest ze skręcaniem mebli.
Kurde, zeszły w sumie ze trzy godziny, zanim
skręciłem regał do samego końca. Na całe szczęście udało mi się tego dokonać. Dzisiaj
stoi sobie w moim pokoju i ładnie wygląda.
Dwa dni później mama poprosiła mnie,
żebym jej łańcuch nałożył, bo jej spadł w rowerze. To se wyobraźcie, co się
wtedy działo, ale to już zupełnie inna historia...