niedziela, 12 lutego 2017

Autobusy i pociągi, czyli podróż za dwanaście złotych i zero groszy.

















Uwaga!      

Poniższy fragment napisany kursywą jest tylko i wyłącznie czystą literacką fikcją, z którą czytelnik ma prawo się nie zgadzać, tak samo jak autor, czyli ja. (Podczas pisania poniższego tekstu moją, jakże skromną, wyobraźnię poniosło niczym konia w galopie.  Mogę zdradzić, że były to rejony odległe od Nowej Wsi o tysiące lat świetlnych i sięgały daleko poza nasz układ słoneczny).

Pamiętam, że kiedyś był taki moment, gdy jechałem w całkiem wygodnym i znośnym foteliku. Tak, to był jakiś mały bus na niewiadomej trasie. Siedziałem na tyłach. Tak, to był ten ostatni fotel, taka jakby kanapa z kilku siedzeń. No, to ta miejscówka na samym końcu, gdzie się można wyłożyć. Mam nadzieję, że wiecie, o co chodzi.
 Cóż z tego, że miejscówka fajna, skoro nie mieściłem się w tamtym busie, bo jego gabaryty sprawiały, że wyglądał prawie jak słynny Fiat 126p? Wtedy to z moim ciałem działy się cuda na kiju. Żebyście to widzieli. Niby znajdowałem się na samym końcu, lecz moje stopy z butami spoczywały na równi ze stopami kierowcy. To było jakieś dziwne przeżycie, bo coś działo się z moją dupą, która zamiast być z tyłu, za mną, znajdowała się w zupełnie innym miejscu i, o zgrozo, widziałem ją przede mną. Dziwne uczucie widzieć swój tyłek przed sobą. Może dziwne, ale tam po prostu było tak ciasno i przez tę ciasnotę coś się stało z moim ciałem. Potraficie to sobie wyobrazić? Wiem, ciężko takie coś ogarnąć wizualnie.

Uwaga!

Powyższy fragment urwał się z choinki i nie mam bladego pojęcia, po co go tutaj umieściłem i co nim chciałem Wam przekazać. Może miał być śmieszny? Może. Zamiast tego wyszło coś na kształt klocka afrykańskiej hieny. 





Przede wszystkim wielkie brawa dla Was – za to, że jesteście i od czasu do czasu zaglądacie w rejony mojego bloga. Mam dla Was pewną dziwną, mało śmieszną opowieść. Jest to kolejna przygoda, sytuacja, zdarzenie, które jakoś tak koślawo i dziwacznie rozegrałem, i z tego miejsca chciałem się podzielić tym z Wami. Gdyby ktoś widział całe to zajście na żywo, myślę, że powiedziałby mi, że jestem dziwnym człowiekiem, któremu już dawno przegrzały się zwoje w głowie i wypaliły w mózgu dziury wielkości Jowisza.  






A wszystko tak naprawdę zaczęło się w chwili, gdy Interpalm splajtował. Wydarzyło się to jakieś kilka miesięcy temu. Ten przewoźnik to były takie duże autobusy, które woziły ludzi z Cieszyna do Krakowa i z Krakowa do Cieszyna. No niestety, dzisiaj już nie jeżdżą, dlatego z Kęt do Krakowa można dostać się na dwa sposoby: marnymi, małymi, ciasnymi jak diabli busami, za którymi nie przepadam, oraz pociągiem, który wprost ubóstwiam.            


Jestem gościem dosyć wysokim, a te małe, miniaturowe pojazdy (busy) nie nadają się do przewozu wysokich ludzi. Uwierzcie na słowo, że mam do nich straszną niechęć. Może właśnie dlatego, kiedy widzę jakiegoś w pobliżu, od razu mam ochotę spierdolić w najbliższe krzaki i schować się tak, aby mnie nie było widać, bo się ich boję bardziej niż Gumisiów (tak, Gumisie to dopiero porypańce na maksa, i do tego ciągle chlają ten cały sok z gumijagód. Ehe, jasne, myślałby kto, że jest bezalkoholowy). Są tak małe, że raptem może do nich wejść pięć osób na krzyż, i to przy dobrych wiatrach, czyli jak je ktoś upcha patykiem. Oczywiście kilka razy musiałem nimi jechać, fakt, przyznaję się, ale tylko dlatego, że nie miałem innego wyboru. Tak to już jest w życiu, że czasem czegoś człowiek nie chce robić, a musi.



Boże, cóż to była za udręka, a ile przy tym płaczu i ile przekleństw. Przecież one, te cholerne busy, są tak małe, że kiedy w nich siedziałem, czułem się tak, jakby sam Bóg o mnie zapomniał. Słone łzy lały się z moich oczu jak u małego dziecka, ni to z nerwów, ni to z bólu. Jakież cierpienie zadawały mi miniaturowe fotele, które wrzynały się w plecy, ręce, nogi, klatę, brzuch, oczy, uszy, nos, stopy, tylko w pimpka jakoś mnie nie uwierały, i całe szczęście… Hmm, dziwne trochę, czyż nie? Nie mam pojęcia dlaczego. Może jakiś cud? A same fotele były niczym gwoździe w żelaznej dziewicy, które haratają ciało do granic możliwości (to są chyba fotele przystosowane dla lalki Barbie, a nie dla dorosłego człowieka).



Ogólnie to chcę Wam polecić pociągi zamiast marnych, małych busów, zwłaszcza na trasie Bielsko – Kraków, Kraków – Bielsko. Pociągi to jest zupełnie co innego niż busy i autobusy. Niebo a ziemia. Ma się komfort jazdy, jest klimat i nawet nie ma się co przejmować, że ta gąsienica ze stali jedzie dwie godziny i siedem minut do celu, w porównaniu z małym busikiem, który tę samą trasę pokonuje w godzinę czterdzieści. To mam akurat gdzieś, bo w pociągu nie dość, że jest megafajnie, to na dodatek moje nogi mieszczą się przed siedzeniem, a nawet mogę sobie ściągnąć buty, aby następnie nogi wywalić na fotel naprzeciwko. Jest czad. Właśnie dlatego przerzuciłem się na pociąg, bo to jest coś, w czym dobrze mi się podróżuje. To tam mam wenę do pisania i czytania. Te dwie godziny nigdy nie są stracone. O nie, co to, to nie. Naprawdę polecam Wam z całego serca ten pociąg, w którym podróż kosztuje mniej niż innymi środkami transportu. Cena biletu na połączenie Kęty – Kraków to dwanaście złotych i zero groszy. ZERO GROSZY, czaicie to? Naprawdę fajna sprawa.




 Wprawdzie ten post miał być o pewnej przygodzie, która mi się przytrafiła, kiedy wracałem z Krakowa, ale może opowiem ją kiedy indziej? Można by powiedzieć, że nie trafiłem dzisiaj sikami do WC. Chociaż nie wiem, czy jest to dobra metafora.


Podziękowania dla Jacka za możliwość wykorzystania jego zdjęć na moim blogu. Link do strony Jaca;

https://www.facebook.com/Jacek-Krawczyk-Fotografia-260065204355596/?fref=ts

Łączna liczba wyświetleń