czwartek, 12 września 2019

Ona


       
        Otaczał mnie gwar dworca  autobusowego. Wielkie pojazdy jeździły tam i z powrotem. Ludzie niemal ocierali się o mnie, przechodząc tuż obok, jednak jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. Byłem przyzwyczajony do wielkiego miasta. W Krakowie mieszkałem już dobre dziesięć lat, a może nawet trochę więcej...
      Stałem i patrzyłem na nią kątem oka. To była ONA przez duże O. Starałem się zerkać tak, aby nie zauważyła, kiedy mój wzrok lądował na jej ciele, twarzy, nogach, piersiach i pośladkach. Wpadła mi nawet myśl do głowy, żeby odejść gdzieś dalej i zostawić ją, ale ONA była taka piękna. Nie mogłem tak po prostu odejść, gdyż poczułbym pustkę w sercu. Coś niewidzialnego przyciągało mnie do niej. Musiałem coś zrobić, wykonać ten pierwszy ruch. Odwróciłem głowę, lecz nawet nie wiem, kiedy znowu patrzyłem na nią kątem oka. Boże… Te jej oczy! Cholera jasna! Tak… oczy…  Takie cudowne, całe zalane błękitem, jak ziemia widziana z przestrzeni kosmicznej. To musiały być oczy prawdziwej kobiety. Wartościowej, dobrej, oddanej całym sercem życiu i rodzinie. Wiedziałem to od razu, kiedy zobaczyłem, jak przeszła przez ulicę i zatrzymała się tuż obok. Czułem się jak szczęściarz, że taka kobita stoi dwa metry dalej. Cieszyłem się, że mogę na nią patrzeć. Wzdychałem do niej jak do posągu Afrodyty.
Czas po raz pierwszy w życiu zwolnił swój niemiłosierny bieg, aby po chwili całkiem się zatrzymać. Staliśmy tylko my dwoje – ja i Ona. Reszta już się dla mnie nie liczyła. Świat przestał istnieć. Gwar wielkiego dworca nagle zgasł, zupełnie jak płomień na dopalającej się świeczce.   
         Spojrzałem na jej nogi, oczywiście tak, aby tego nie widziała, i przygryzłem wargę w zachwycie. Cudowne i szczupłe, zupełnie takie, jak lubię. Idealnie wpasowane w zgrabne biodra i czarne jeansy, które miała na sobie. Uśmiechnęła się do mnie. Boże… Odwróciłem oczy. Pewnie zrobiłem się czerwony jak burak. Przecież nigdy nie byłem zbokiem. Boże… co się ze mną dzieje? Jaki ONA ma uśmiech. Te białe, równe zęby…
      Stałem tak dwa metry od niej jak zupełny idiota na tym wielkim dworcu. Lustrowałem co jakiś czas jej pełne piersi skryte pod opinającą je białą bluzką.
       Cholera. Wziąłem głęboki oddech. Zagadać czy nie? Podejść? Przedstawić się? Może złapać za rękę? Ale po co? Tak nie wypada, zaraz na samym początku. To mogłoby być zbyt odważne. Bałem się tego kontaktu jak nigdy niczego przedtem. Zrobiłem mały krok w jej stronę i nagle zaschło mi w gardle. Cała ślina gdzieś wyparowała. Zęby mi ścierpły. Podszedłem jeszcze bliżej i już miałem zagadać, kiedy… To była moja szansa. Boże… to była moja życiowa szansa, lecz niestety spaprałem to. W ostatniej chwili, tuż przy mecie zrezygnowałem, okazja przepadła bezpowrotnie. Odwróciłem się, postanowiłem odejść ze spuszczoną głową. Tak widocznie musiało być. Ogarnęła mnie złość na siebie. Stwierdziłem, że idę się upić.                Zacząłem się od niej oddalać i nie oglądałem się za siebie. To był koniec.
 Lecz coś się wydarzało. Ktoś złapał mnie nagle za rękę. Zatrzymałem się i odwróciłem. Widok, jaki ujrzałem, sprawił, że serce zabiło mi mocniej, stukając o klatkę piersiową jak oszalałe. Pomyślałem, że zaraz mi wyleci. 
– Hej… – odezwała się aksamitnym głosem – masz może ognia?
– Ognia? – zbiła mnie z tropu i puściła moją dłoń, kiedy staliśmy tak naprzeciw siebie. Przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieje i o co jej chodzi. To było jak jakiś czar. W końcu się ocknąłem. Poczułem wielką radość, ale i nerwy. To ona zagadała. Może to jeszcze nic straconego, pomyślałem. Może to jest właśnie moja szansa.
– Tak, ognia – wyrwała mnie z zadumy, pytając jeszcze raz.
– Ognia? – wyjąkałem jak idiota. Doświadczyłem deja vu, które szybko przeminęło.
Czułem się jak totalny kretyn. Skup się, pomyślałem. Już miałem coś powiedzieć, lecz ona znowu się odezwała.
– No wiesz… Ogień to takie coś, co jest żółte, a czasem czerwone, rzadziej niebieskie, i kiedy się tego dotknie, to parzy jak diabli. Można to wyzwolić zapałkami lub zapalniczką. Kiedyś pocierało się dwa kamienie. Czasem patyki, aby się ukazał. No wiesz, ogień. Można na tym ugotować na przykład jedzenie lub upiec kiełbaski na patyku. Bardzo lubię takie kiełbaski z ognia – chichotała.
         Boże, to był żart, a ja się nie śmiałem. Zacząłem panikować. Zrobiło mi się ciepło, jakbym wylądował w piekle.
– Aaa, ogień? – Klepnąłem się w czoło.
 I co dalej? Co teraz? Cholera, co teraz? Panika, tylko to słowo przychodziło mi na myśl.
– Tak, ogień. Czy ja mówię jakoś niewyraźnie? Może seplenię?
– Co? Nie…
– Może mówię za cicho? – Jej śmiech był szczery i naturalny.
– Nie… nie, coś ty – parsknąłem jak małolat. To było takie sztuczne z mojej strony. – Nie, to jest… przecież wiem, co to jest ogień.
– Dobrze, że są na świecie ludzie, którzy wiedzą, co to jest ogień – przemówiła z nutką sarkazmu.
         Tym razem parsknęliśmy śmiechem równocześnie. To wyszło tak naturalnie i szczerze.
– Mam ogień – stwierdziłem i zacząłem gmerać po kieszeniach.
         Ona tymczasem zgrabnym ruchem włożyła dłoń do brązowej torebki i już po chwili wyciągnęła paczkę LM Lightów.
– Chcesz? – zapytała jakby nigdy nic. – Nowa paczka. – Otworzyła ją szybko. – Palę dwie na dzień. Kocham papierosy. To jedyna czynność poza piciem kawy, która daje mi chwilę dla siebie i bardzo mnie relaksuje. Mogę cię spokojnie poczęstować, kowboju. Co ty na to?
 – Wiesz co? Nie, dzięki, rzuciłem palenie…
– Ale zapalniczkę masz do tej pory? – zdziwiła się.
– Ano tak, jakoś nie było okazji się jej pozbyć.
– To podświadomość – stwierdziła.
– To znaczy?
– To znaczy, że nadal chce ci się jarać. I twój organizm domaga się nikotyny. On czuje, że zapalniczka może się jeszcze przydać. Na przykład teraz. Twój mózg wiedział o tym, dlatego ją zachowałeś lub jeszcze zachowasz.  
– Może coś w tym faktycznie jest. – Odpaliłem jej papierosa.
Zaciągnęła się mocno. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Po chwili wypuściła dym prosto w moją twarz. Był gęsty. Nie przejęła się tym, że lekko się skrzywiłem. Ja zresztą też. Jednak, niestety, poczułem głód nikotynowy ze zdwojoną siłą, kiedy dym wleciał mi w nozdrza. Chęć zapalenia wróciła jak stary, dobry znajomy.
– To jaki już masz staż? Pochwal się.
– No, dzisiaj będzie tydzień.
– Co? Nie palisz dopiero tydzień? – zaśmiała się perliście i chichotała tak przez dłuższą chwilę. – Nic dziwnego, że jeszcze masz zapalniczkę.
         Poczułem się bardzo niezręcznie.
– No tak, tydzień. Co w tym śmiesznego? – Próbowałem tłumaczyć.
– Tydzień? Człowieku… To przecież samo przez się jest bardzo śmieszne. Rozbawiłeś mnie. Serio.
– Nie wiem, o co ci chodzi…
– Gdybyś nie palił pięć lat, to mógłby być wyczyn, ale tydzień? Co to jest, kurna, tydzień? A nie, wróć! Wiesz, co to jest tydzień?
– No co?
–Tydzień to jest nic. – Wokół naszych głów pojawiła się kolejna siwa chmura dymu.
– Od czegoś trzeba zacząć. To dopiero początek. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Oj tam, nie bądź zgredem. Zapal ze mną. Nie lubię palić przy ludziach, którzy nie palą. Zaczniesz rzucać po najbliższym weekendzie. To tylko jeden papieros. No weź – szturchnęła mnie łokciem w ramię.
         Wahałem się tylko przez chwilę. Nie dało się jej odmówić.
– Niech będzie. Takiej kobiecie nie odmówię. – Wziąłem papierosa.
 Teraz paliliśmy LM-y razem przy zielonym stalowym koszu. Wokół nas jeździły autobusy. Otaczał nas gwar wielkiego dworca, którego nie słyszałem. W tamtej chwili liczyło się dla mnie to, że ONA do mnie mówi.  
– Mam cię… – Wydmuchała wielką chmurę raz jeszcze, prosto w mój nos. – Czyli to nie było tak całkiem na poważnie?
– To znaczy? – Nie wiedziałem, o co jej chodzi.
– No, to rzucenie palenia.
– Dlaczego? Było… – Uniosłem brwi.
– Bo teraz stoisz tutaj i palisz ze mną.
– Nie, to było całkiem na poważnie. Rzuciłem i nie paliłem tydzień.
– No ale teraz palisz ze mną.
– Cholera, ale to ty mnie do tego namówiłaś. Zresztą to tylko jeden papieros.
– Mogłeś przecież odmówić.
         Ewidentnie śmiała się ze mnie i chyba ją to bawiło. Zresztą mnie też.
– Boże, ale to przecież twoja wina – rzuciłem, wypuszczając chmurę siwego dymu.
– Ech, faceci są tacy prości w obsłudze. Wiedziałam, że zapalisz.
– Myślisz?
– Nie, ja to wiem…
– Może i masz rację. Lecz wy kobiety nie dałybyście rady bez nas.
– Wy faceci jesteście nam potrzebni tylko do tego, abyśmy mogły mieć dzieci. Musicie nas tylko zapładniać i tyle w temacie.
– Ej, no weź, to po co się z nami wiążecie?
– Dla seksu i dzieci. Ale seks to tylko dodatek, skutek uboczny, nam cały czas chodzi o macierzyństwo. Zwłaszcza kiedy stukną trzy dychy. Wtedy to już zegar tyka. Jeśli wiesz, o co mi chodzi…
         Wypuściła kolejną chmurę dymu.
– No, niech ci będzie – odparłem trochę zbyt ostro. Zauważyła.
– No, już się tak nie obruszaj.  
– Gdzie jedziesz? – zmieniłem szybko temat, bo grunt macierzyństwa, dzieci i seksu robił się niebezpiecznie grząski.
– Nigdzie…
– Jak to nigdzie? Wydawało mi się, że czekasz na autobus.
– Czekam, to fakt, ale nie na autobus…
– Na chłopaka? – spojrzałem teraz na jej dłonie. Nie miała obrączki ani pierścionka zaręczynowego.
– Hmmm… Powiedzmy.
– Możesz jaśniej?
– Śledziłam cię.
– Co? – Zatkało mnie – Nie rozumiem. Ty mnie?
– Zobaczyłam cię w sklepie i musiałam iść za tobą. To było jak jakiś dziki, zwierzęcy zew, ale wiem jedno.
– To znaczy?
– Chciałabym, żebyś mnie przeleciał. Dzisiaj.

                                                        ***

      I tak oto wylądowaliśmy w łóżku w moim mieszkaniu, w Nowej Hucie. Kochaliśmy się przez pół nocy, a przez drugie pół gadaliśmy jak starzy, dobrzy przyjaciele. Jakbyśmy się znali od lat. To było jak magia. Po dwóch miesiącach znajomości wzięliśmy ślub kościelny. Przyszło tylko kilka najbliższych osób i to wtedy, w naszą noc poślubną, powiedziała mi, że ma nowotwór płuc i że od pół roku żyje pełnią życia. Powiedziała mi jeszcze coś bardzo ważnego: że szukała mnie przez całe życie i że wreszcie znalazła szczęście. W dzień swoich dwudziestych piątych urodzin, dwa tygodnie po ślubie zmarła…  


poniedziałek, 9 września 2019

Kochajmy się, rozmawiajmy. Żyjmy i dajmy żyć innym...


 Zdjęcie w tym wpisie, to wyżej, wykonane zostało kilka dobrych lat temu,  a dokładnie to chyba w 2014. Cyknął  je Rafał Kuś. A przedstawia ono Adriana Szymalskiego, na którego mówią Kudłaty, czyli mnie jeszcze bez brody. Dla porównania wrzucam fotkę z dzisiaj. Zrobiona minutę po meczu Polska - Austria. Czy ludzie się zmieniają? 

Czy lata lecą coraz szybciej? Jak Wam się wydaje? Lecą, lecą… zwłaszcza kiedy stukną trzy dychy. Wtedy to już jest ostro z górki na pazurki, wprost do Nieba Bram. Niestety i tak w końcu przyjdzie koniec, dla każdego z nas bez wyjątku, bo cykl musi się powtarzać. Dzięki temu życie trwa nadal.
 Ale jednak!!! Między narodzinami a śmiercią trzeba żyć, bo nie ma innego wyjścia. Żyć i to najlepiej pełnią życia. Trzeba iść ciągle do przodu i nie oglądać się za siebie, bo szkoda czasu na takie dyrdymały. A najważniejsi w życiu każdego z nas są ludzie! Ot, taka życiowa prawda. Ci, których mamy na co dzień, oraz ci, których z upływem czasu poznajmy na naszych drogach i skrzyżowaniach. Tak właśnie jest, że to ludzie nadają sens naszemu istnieniu i bez nich nie byłoby nic. Człowiek to stadne zwierzę i bez drugiej osoby nie ma co liczyć na szczęście.
         Bardzo lubię poznawać nowych ludzi. Kiedyś, lata temu, tak nie miałem, bo byłem zbyt mało dojrzały. Dzisiaj to co innego. Kiedy skończyłem jakieś 27, może 28 lat, zacząłem lgnąć do ludzi jak pszczoła do miodu. O, taki przykład spotkań z klientami ślubnymi. Bardzo lubię to oczekiwanie, kiedy spotkam się z daną parą ten pierwszy raz. Choćby dzisiaj – poznałem Romka i Agę, parę młodą z okolic Gliwic. To było coś niesamowitego. Weszli do Bergsona (Kawiarnia w Oświęcimiu). Nasze oczy od razu się skrzyżowały i już wiedziałem, że to oni i że już jest między nami jakaś nić porozumienia, a jeszcze nie zaczęliśmy ze sobą konwersować. Przywitałem się z nimi. Napięcie powoli ustawało, w miarę jak do nich mówiłem, aż w końcu poczułem się przy nich bardzo swobodnie, jakbym znał ich lata. Często tak mam z obcymi. Lgnę do nich, ot tak, po prostu. Znajomi mówią, że jestem kontaktowy. A ja im odpowiadam, że po prostu jestem sobą przez cały czas i nigdy nie udaję kogoś innego. I faktycznie jestem otwarty i szczery. Tylko tyle wystarczy, żeby było dobrze na tym naszym świecie. Kochajmy się i
rozmawiajmy. Żyjmy i dajmy żyć innym.  
         Uwielbiam nowych ludzi. To jest jak odkrywanie wielkich skarbów i tajników. Każdy człowiek ma zawsze coś do zaoferowania. Bo na tym właśnie polega życie. Pamiętajcie, że tego drugiego człowieka należy brać pełnymi garściami i cieszyć się tym, że na świecie są ludzie, a czasem nawet bratnie dusze…
          

niedziela, 8 września 2019

Uwięziony




Kiedy skoczyłem z urwiska, poczułem się jak Bóg i ogarnęła mnie radość, jakiej nigdy przedtem nie czułem. To było cudowne uczucie, kiedy spadałem. Ci, co pozostali tam na górze, krzyknęli tylko z przerażenia, lecz ja miałem to w nosie, bo spadałem.  Usłyszałem tylko za sobą:
– Samobójca! – krzyczał jakiś facet, który przyszedł podziwiać widoki.
– Wariat! – darła się jakaś kobieta, może jego żona?
– Świr! – szlochał jakiś młodzieniec na klęczkach z twarzą w dłoniach. – On się zabije. Mamo, dlaczego on skoczył? Zginie przecież na dole!
 Ludzie wrzeszczeli niczym opętani.  Było ich wielu. Setki, może tysiące.  A ja tylko się śmiałem, kiedy wiatr świstał mi w uszach. Tak, wiem, że może trudno w to uwierzyć, ale miałem uśmiech na ustach, bo już nic się dla mnie nic nie liczyło. Ledwo kilka dni wcześniej zdałem sobie sprawę, że całe moje życie nie miało znaczenia ani sensu. Nie liczyło się to, co robiłem, gdzie robiłem i jak robiłem. Czekałem na śmierć latami i już myślałem, że umrę jako starzec, lecz po drodze życie mnie znudziło i przyszedł czas na samobójstwo.
Czułem, że dobrze zrobiłem, gdy oddałem skok w otchłań, lecz nie umiałem jeszcze wtedy powiedzieć dlaczego.  Po prostu  rzuciłme  się i już. Byłem Thorem, Zeusem, Buddą, Allahem, Chrystusem. Byłem Bogiem przez chwilę. Nie wiedziałem, wtedy jeszcze, że jestem zbawcą samego siebie. Nie wiedziałem, że zaraz stanę się wolny.  
Trwało to kilkanaście sekund.  Minuta minęła, aż w końcu uderzyłem o skały tam na dole. Moje ciało roztrzaskało się na tysiące drobnych, krwawych okruchów. Zupełnie jak szkło, które uderza o beton. Umarłem, odszedłem i wiecie co? To wcale nie bolało.
W końcu ta ludzka skorupa, nazywana przez was człowiekiem, przestała mnie więzić. Byłem jednym z Uwięzionych tak jak i wy teraz, lecz dzięki sobie  i tylko sobie, stałem się wolny.
Kim teraz jestem? Pytacie? Odpowiedź jest bardzo prosta. Jestem Nieśmiertelną Duszą, która teraz wędruje po innych wymiarach i światach. Odwiedzam planety, galaktyki, gwiazdy, a czasem wracam i patrze na ludzi, na ziemi.
Gdybym wiedział, że śmierć mnie wyzwoli, skoczyłbym w przepaść dużo wcześniej…
A Wy, Uwięzieni? Trwajcie w kłamstwie i żyjcie w złudnym świecie, gdyż nie wiecie, że prawdziwe życie zaczyna się dopiero po skoku
w otchłań wprost w ramiona śmierci.  


poniedziałek, 2 września 2019

MROCZNE OPOWIADANIE - LALECZKA






            – John!? – krzyknęła kobieta bardzo głośno.
– Tak, mamo? – odkrzyknął z góry chłopak. – Co jest?
– Przyszła do ciebie jakaś paczka. Kurier ci ją przywiózł. Chodź tutaj!
Kobieta nie kryła złości, lecz szybko pokwitowała odbiór w drzwiach. Kurier zmył się od razu. Dostarczyć, oddać i spadać. Najlepiej zrobić to jak najszybciej, żeby odbiorca nie zdążył odpakować i sprawdzić, czy paczka jest cała.
         John zszedł na dół po krótkiej chwili.  
– O, jest moja nowa klawiatura – ucieszył się chłopak.
– Zamówiłeś klawiaturę? Przecież niedawno kupiłam ci nową. Była droga. Nawet bardzo.
– No tak…– zająkał się chłopak.  
– Więc co się z nią stało?
– No bo wiesz, mamo… – zawahał się. Oczy miał zimne i mętne.
– No mów… – ponagliła kobieta – Co się stało z tamtą klawiaturą? Dałam za nią kupę szmalu. Naprawdę.
– No bo widzisz… graliśmy z chłopakami w Counter Strike’a. O grubą kasę.
– O kasę? Ty sobie ze mnie jaja robisz?
                  John przewrócił oczami i westchnął przeciągle.  
– No, o kasę. Z kumplami. Wygrana drużyna mogła nieźle zarobić…
– No dobra. Graliście o kasę i co?
– No tak, graliśmy o kasę.Kobieto, co do ciebie nie dociera?
–  Tylko nie tym tonem John.  Jestem twoją matką! Trochę szacunku, gówniarzu…
– No sorry. Dasz mi paczkę? – uniósł brwi w nadziei.
– Za chwilę. Najpierw to chciała bym się dowiedzieć co z tamtą klawiaturą?
– No, kurde, graliśmy o kasę…
– I?
– No i przegraliśmy. – chłopak spuścił oczy.
– I? – Uniosła brwi. – Co się stało z klawiaturą za prawie trzy stówy?
– No i w nerwach to ją w sumie rozwaliłem. . Biłem po niej pięściami… Wkurzyłem  się, bo przegrałem sto złotych i musiałem oddać tym gnojkom, którzy wygrali.
– Rany… – sapnęła mama Johna –To już trzecia w tym roku. Hamuj się, młody człowieku, bo następnym razem nie dostaniesz kieszonkowego…
– O nie… Nie mogłabyś mi tego zrobić. Co to, to nie.
– A i owszem, mogę ci przykręcić kurek,, i nie będziesz miał kasy na żadne głupie zakłady. Lepiej, żeby to była ostatnia klawiatura, bo gorzko tego pożałujesz.
– To jest groźba?
– Tak.
– Ale z ciebie suka…
– Cały czas cię słyszę. Nie mów tak do mnie.
– Dobra.
– No to masz. – Wręczyła mu paczkę.
         Chłopak wziął sprzęt i szybko pobiegł na górę, aby od razu podłączyć klawiaturę do komputera stacjonarnego. Usiadł przed komputerem i zaczął pisać.


         Drogi Pamiętniczku. To znowu ja, John. W końcu mam nową klawiaturę, ale nie na wiele mi się ona przyda. Laleczka ma już plan. Stara jak zwykle trochę sapała, kiedy kurier z nią wpadł do naszego domu. Zawsze tak zrzędzi. Co za sucz.  
 Klawiatura wygląda super i sprawia, że czuję się jak gamingowy bóg.Nikt mi już nie podskoczy w Counter Strike’a. Rozwalę  wszystkich po kolei. Rozwalę i już.  Chyba że dzisiaj zrobię to, co mi każe laleczka, a ona ma plan i to całkiem niezły.
Kocham moją laleczkę, która mówi do mnie od jakiegoś czasu. Skumplowałem się z nią. Jest bardzo fajna i zrobię wszystko, co mi każe. Wskoczyłbym za nią w ogień. Nikt mnie nigdy tak nie rozumiał jak ona. Jest ze mną cały czas. Rozmawiamy codziennie. Zamknięci jesteśmy w moim pokoju
i gadamy do rana. Niemal przez cała noc. Laleczko, kocham cię. Jesteś całym moim światem.
Cholera! Dlaczego literka B jest tak daleko od mojego palca wskazującego, którym nie mogę za bardzo do niej dostać?
         Ciężko mi się ją pisze, bo muszę dopiero wyczuć te klawisze.
Ja jeszcze nie idę spać, bo laleczka ma dla mnie zadanie. Wczoraj już coś napomknęła. Za chwilę może być bardzo ciekawie w naszym domu. Dobranoc, Pamiętniczku. Muszę z nią pogadać. Wzywa mnie do siebie. Szepce do ucha i mówi, że mam zabrać nóż z biurka.  




         – No – rzucił do siebie chłopak – test nowej klawiatury zaliczony pomyślnie.
– Teraz możesz iść spokojnie na dół do kuchni – przemówiła nagle laleczka wyrwana jakby z letargu. Siedziała na łóżku i patrzyła stalowymi oczyma na Johna.   
– Tak, masz rację. Muszę tam iść laleczko. Nie ma wyjścia.  
– Wiesz, co masz zrobić? – uśmiechnęła się laleczka. Oczy dalej miała puste i zimne jak trup.
– Tak. – odrzekł chłopak – Mam nożem zadźgać swoją matkę. A potem –zaśmiał się szyderczo – a potem podetnę sobie żyły. Ha ha ha ha, Będzie dwa w jednym. Normalnie  dwa w jednym.
– Dokładnie, mój miły chłopczyku – odezwała się laleczka cienkim  głosikiem.
         Chłopak wypiął klawiaturę z komputera i rozwalił ją, uderzając o ścianę. Łup, łup, łup, łup!
– Ej, co tam się dzieje na górze? – dobiegło z dołu. – Co to za hałasy, John?
– Nic, nic, mamo. To tylko test klawiatury – odkrzyknął chłopak. – Nie przejmuj się tym. – A po cichu dodał: – Zaraz i tak umrzesz,  suko. Zaraz cię załatwię  i nawet o tym nie wiesz. Nawet nie zipniesz, kiedy wpakuję ci nóż w gardło, a potem w serce i bebechy. Dźgnę cię tyle razy, ile tylko się da. To będzie czyta przyjemność.
– A potem ja wypiję tę krew – zaśmiała się laleczka szyderczo.   
         Łup, łup, łup, łup! Klawiatura poszła w drzazgi.
– I co teraz robimy, laleczko? – rzucił John.  
– Zabij swoją starą, ot co. Czekaliśmy na to całe lato. Do tego cię przygotowałam – odparła laleczka. – A potem podetnij sobie żyły. Musi być pełno krwi.
         Chłopak wyciągnął ze swojego biurka wielki kuchenny nóż, który ukrył tam kilka tygodni wcześniej. Leżał tam od dawna i czekał tylko na okazję. Chłopiec poszedł z nim na dół. Trzymał go mocno i pewnie.
Laleczka uśmiechnęła się do siebie. Plan działał jak za każdym razem, kiedy kogoś opętała.
– Będę teraz musiała znaleźć nowego właściciela – powiedziała ze smutkiem. – Lubiłam tego chłopaka. – Z jej oczu ziała czarna pustka. Z dołu dobiegł krzyk kobiety. Laleczka zaczęła się śmiać. To był śmiech straszny i zimny jak lód…


Łączna liczba wyświetleń