sobota, 26 grudnia 2015

Mistrz King

         Fotel  zlewał się z nocą,  która panowała  w pokoju niepodzielnie od wielu   godzin. Nie mogłem zasnąć, szlag mnie trafiał.  Oczy miałem otwarte i widziałem zupełne nic, czarną pustkę.  Ciemności ogarnęły również umysł. Wdarły się we wszystkie jego zakamarki. Trawiły go niczym pasożyt. Nie mogłem dłużej wytrzymać z bezsennością, musiałem coś zrobić, inaczej szaleństwo pochłonęłoby mnie do reszty...  Tym oto mroczymy wstępem zapraszam na kolejny wpis J    


   
        Kilka minut po  północy  usiadłem do pisanina. Czarny fotel przed biurkiem  delikatnie krzyknął z rozpaczy, kiedy usadowiłem na nim cztery litery.  Kiedy wcisnąłem przycisk „Power”, komputer zamruczał niczym kot. Wiatraki na procesorze i karcie graficznej wystartowały, przez co  biurko lekko zadrżało.  I wtedy…   poczułem się naprawdę dobrze. Jak ktoś, kto wraca z dalekiej podróży do rodzinnego domu. Jak dziecko, które kocha całym sercem.  Jak człowiek, który zdobywa Mount Everest.


  Monitor rozjarzył się blaskiem Windowsa 7.  Czekałem jeszcze dwa uderzenia serca, aż system odpali   całkowicie.   Stało się.  Naszedł czas…Zacząłem tworzyć kolejny tekst o tym,    jak to się stało, że postanowiłem czytać książki  mistrza Kinga.  (Mowa tutaj o znanym i szanowanym pisarzu hamerykańskim, który urodził się w roku   1947 w mieście o nazwie Portland).   

    W technikum dowiedziałem się, że jest na świecie pisarz, nazywany   mistrzem grozy, a nawet królem horroru i że jego książki są straszne,  niesamowite i bardzo wciągające. Właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszałem nazwisko „King”. Pamiętam, że wydawało mi się bardzo dziwne, że powiedział mi o nim kuzyn, który raczej nie był namiętnym czytelnikiem. Uświadomiłem  sobie, że ten cały King musi być naprawdę  bardzo dobry, skoro Przemysław wspomniał pisarza podczas jakiejś banalnej rozmowy, której niestety, ale już nie pamiętam. Mam wrażenie, że kuzyn po przeczytaniu dzieł tego autora (nie pamiętam których) rozpoczął przygodę z książkami, tak samo jak ja po przeczytaniu Władcy Pierścieni.


Przyznaję bez bicia,  że nie przeczytałem żadnej książki Stephena Kinga od czasów technikum aż do roku 2015. Dlaczego tak się stało? Ponieważ    majstersztyk Tolkiena wywarł zbyt mocny nacisk na mój umysł, przez co liczyły się dla mnie  tylko książki fantasy (niestety, ale  inne  gatunki są dla mnie na ogół obce, a nawet niechciane).

  Przez wiele lat przez uszy przelatywały mi takie tytuły powieści Kinga, jak Miasteczko Salem, Lśnienie, Misery oraz Carrie. (Jeżeli chodzi o Carrie, jestem już w połowie tej książki, jednak nie wiem, czy przez nią przebrnę.  Nie żebym się bał – ta książka jakoś nawet nie trzyma mnie w specjalnym napięciu. Tylko, cholera, jest jeden problem, nie jest to fantasy.  Jak przyznałem się wcześniej, nie przepadam za akcją, która toczy się w świecie współczesnym. Niestety, ale pod tym względem jestem spaczony do granic możliwości).

 Lata mijały, nadszedł rok 2015 i stwierdziłem, że muszę wreszcie wrzucić Kinga na moją głowę. Zbyt długo nosiłem się z zamiarem czytania jego dzieł. Uznałem, że nadszedł wreszcie czas, aby wchłonąć twórczość mistrza. Jeśli mam być szczery, to nawet było mi wstyd, że jeszcze nie jestem zaznajomiony z gatunkiem grozy.  



         Początek roku nadawał się idealnie do rozpoczęcia przygody z Stephenem Kingiem. Mój umysł był pozytywnie  nastawiony i całkowicie otwarty na to, co mnie czeka w jego powieściach.  

Niestety już na samym początku stanąłem przed dylematem, a był to dylemat nie lada.  Po głowie chodziło mi tylko jedno zdanie. „  Od czego by tu zacząć, przecież jest tego w cholerę ”. Poczułem, że muszę się z tym uporać, skoro nadszedł odpowiedni moment.   Zaczęło się główkowanie. Oczywiście postawiłem na utwory starsze.   Może Miasteczko Salem? (Mariusz, mój dobry kumpel mówił, że jest zajebiste.)  A może coś zupełnie innego? Kontemplacji nie było końca. W pewnym momencie szlag mnie jasny trafił prosto w czoło i chyba przez podszepty Mariusza  zdecydowałem się na  Miasteczko.  Suma summarum wziąłem dupę w troki i poszedłem do biblioteki, napalony niczym dziecko na tabliczkę czekolady. Wbiłem tam z zadyszką na ramieniu, sapiąc niczym wół albo żubr z reklamy Żubra.   Zapytałem o Kinga. Wypaliłem pierwszy, bo miałem uczucie, że wyglądam nie tego. (A wyglądałem tak na pewno, bo po powrocie do domu, kiedy się zobaczyłem w lustrze,   krzyknąłem z przerażenia. Sam się siebie wystraszyłem, i  tej mojej  „zajebistej” brody).   Porozmawiałem chwilę z panią i okazało się, że mają tylko Lśnienie. Strzeliłem rybkę i jakoś dziwnie mi się zrobiło. Pomyślałem, że nie jest w sumie źle, bo Lśnienie miałem na liście zaraz po Miasteczku. Popsioczyłem dwie minuty, trochę do siebie, trochę do świata    i  wziąłem książkę  do domu.  Lśnienie okazało  się strzałem w dziesiątkę (dobrze że nie mieli Carrie, bo chyba znienawidziłbym tego pisarza zaraz na wstępie).
 I tak oto się zaczęło. Moja pierwsza powieść mistrza Kinga.  Przeczytałem, a jak!  Zadowolony jestem bardzo z Lśnienia.


Lśnienie – krótka recenzja



Lśnienie to historia z piekła rodem, która trzyma w napięciu do samego końca, a jak już złapie nas za głowę, to ciężko się od niej oderwać choćby na chwilę. King stopniowo dawkuje nam całą opowieść, która rozkręca się na początku dosyć leniwie, aby w środku, a zwłaszcza na samym końcu uderzyć z siłą huraganu. 

         Cała akcja (poza drobnymi scenami) rozgrywa się  w hotelu Panorama w górach. Hotel jest nawiedzony przez duchy, może się wręcz wydawać  odbiorcy,  że  jest tworem z krwi i kości, żywą myśląca istotą, która wie, co się w nim i naokoło niego dzieje. Główni bohaterowie  to Danny Torrance, który posiada dar nazywany Jasnością, oraz jego rodzice, matka Winifred "Wendy" Torrance oraz ojciec Jack Torrance.

Akcja rozpoczyna się w chwili, kiedy ojciec Dannego, Jack, niespełniony pisarz i  alkoholik,  dostaje posadę jako dozorca  w nawiedzonym hotelu. Cała rodzina pakuje się i wyjeżdża w góry.  Istotną sprawą jest fakt, że będą w budynku tylko we troje, i to w zimie. Kiedy docierają do hotelu, napięcie zaczyna rosnąć, a opowieść rozkręca się. W momencie, kiedy hotel zostaje przekazany przez dyrektora w ręce Jacka, mały Danny poznaje pewnego kucharza, Dicka, który widzi w chłopcu umiejętność Lśnienia. (Dick również posiada ten sam dar, lecz w mniejszym stopniu). W chwili wyjazdu kucharz  ostrzega Dannego przed hotelem oraz jego niebezpiecznymi zakamarkami - miejscami, które są szczególnie nawiedzone.
 Dzięki swym zdolnościom chłopak słyszy  myśli rodziców  oraz  widzi  makabryczne sceny, które rozegrały się w hotelu w przeszłości. Fabuła  stopniowo rozrasta się, a my nurkujemy w toń opowieści, wkraczając w  historię Panoramy oraz sceny, jakie prześladują małego i  jego ojca. Przez całą książkę obserwujemy również, jak w Jacku zachodzi przemiana osobowości, co ma  konsekwencje w późniejszej fazie opowieści.  Z kolei matka Dannego to postać raczej drugoplanowa , która jest najmniej podatna na to, co Panorama robi z jej mężem oraz synem.  Myślę, że tutaj mogę  urwać wątek fabularny, aby uniknąć niepotrzebnych  spojlerów, bo wiem, że mogą się znaleźć osoby, które jeszcze książki nie czytały.

Jest to  moja pierwsza lektura amerykańskiego pisarza i muszę przyznać, że czas, który poświęciłem na Lśnienie , nie był  czasem zmarnowanym. Warto przysiąść nad tą lekturą i dać się porwać emocjom, które będą nam towarzyszyć podczas czytania. Jest tutaj wszystko, czego trzeba do szczęścia. Napięcie rośnie z każda następna stroną. W niektórych chwilach jest naprawdę strasznie, przez co mamy ochotę uciekać do łóżka.  Przyznam, że kilka razy miałem ciarki na plecach. Nawet pisząc ten tekst i przypominając sobie co ważniejsze sceny zaczynam odczuwać coś na kształt  lekkiego niepokoju emocjonalnego.
  Na początku powieści  bałem się,  że książka mnie nie pochłonie.   Po kilkudziesięciu stronach pomyślałem, że chyba nie dotrwam do końca.  (Jak wspomniałem wcześniej,   jestem fanem bardziej magicznych opowieści). Na szczęście przetrwałem ten kryzys i zostałem pochwycony w szpony Panoramy. 
Książka pokazuje wielki talent pisarski Kinga, który tak drobiazgowo opisuje poszczególne sceny, iż miałem wrażenie, że mogę ich dotknąć. Cała historia zachwyca swym kunsztem. King po mistrzowsku prowadzi narrację, dzięki czemu hotel stopniowo ożywa na naszych oczach,  wywołując w nas wrażenie, jakbyśmy sami  byli częścią  opowieści.    

Jeśli ktoś z Was zastanawia się, od czego zacząć przygodę z Kingiem, mogę z czystym sumieniem zaproponować Lśnienie. Na pewno jest to książka warta przeczytania. Jeżeli przebrniemy przez pierwsze kilkadziesiąt stron, powieść wciągnie nas do granic możliwości, a przecież o to chodzi. Szczerze polecam. Trzymajcie się i do następnego razu.                                    

Łączna liczba wyświetleń