niedziela, 29 lipca 2018

Jan Botis, najlepsze liny ever





Jan Botis, najlepsze liny ever,  to fragment z mojego najnowszego opowiadania, 

Szyld nad drzwiami małego, starego jak świat sklepiku, głosił takie oto słowa:

Liny na każdą okazję od Jana Botisa – androida!
Wielkie i małe, małe i wielkie. W sam raz na twoją szyję.
Jan Botis – android, ma każdy rozmiar. Nieważne, jak wielką masz głowę i szyję, ani jaki jesteś ciężki.
 Jan na pewno ci coś dopasuje. Gwarantuje wytrzymałość liny nawet do cielska powyżej trzystu kilogramów.
Pamiętaj, że jeśli idziesz się powiesić na Drzewo Wisielców, koniecznie musisz mieć linę od Jana Botisa – androida, który liny sam ręcznie splata. Fachowa robota. Zero fuszerki.
Nieważne, czy jesteś duży, czy też mały. Jan Botis ma liny dla każdego samobójcy.
 Niezawodność na każdą okazję!
Pamiętaj, że na śmierć nigdy nie jest za późno. Skończ swoje męki od razu. Weź linę od Jana Botisa – androida i się po prostu powieś.

Jan Botis – najlepsze liny ever

czwartek, 26 lipca 2018

SOLIDARNOŚĆ PLEMNIKÓW PO LATACH




To był jeden z najbardziej wyjebanych w kosmos wieczorów EVER! Kurwa, ever normalnie. Można by powiedzieć, jebnięcie na maksa, gdyż inaczej nie da się tego opisać. Na to czekaliśmy wieki.
Spotkaliśmy się z chłopakami po kilkunastu latach, starym dobrym składem. Tą samą drużyną, którą trzymaliśmy się za gówniarza, jeszcze potem w latach po podstawówce i jeszcze kilka lat później, po wszystkich szkołach.
W tamtych czasach byliśmy ze sobą razem na dobre i złe. To z tymi chłopakami dzieliłem w młodości troski, zmartwienia oraz inne jeszcze bolączki, to z nimi dzieliłem wszystko to, co mnie w sercu kuło, a czego nie mogli uleczyć rodzice.  
 Bo nie ma nic piękniejszego na tym świecie niż solidarność plemników
i męska przyjaźń, która trwa na dobre i złe. Zawsze mogłem liczyć na tych gości. Zawsze.


 I muszę na wstępie zaznaczyć coś bardzo ważnego! Był to wyłącznie wieczór samych samców. Właśnie tak! To była nasza noc. Nasz wypad i nasz czas. Naszych życiowych partnerek z nami tym razem nie było. Jak to się mówi: stare zostały w domu pilnować bachorów, a my, samce, mieliśmy chwilę dla siebie i – jak się okazało – bardzo jej potrzebowaliśmy.

 Cały wieczór przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, chłopaki pewnie też są za, bo było jak za starych dobrych lat i na pewno każdy z nas zapamięta na długo ten wypad do Kęt, który okazał się strzałem w dziesiątkę dla takich starych koni, jakimi już jesteśmy.
Organizatorem i człowiekiem do zdań specjalnych, a zarazem operatorem kierownicy czerwonego sejcenta byłem ja, a to dlatego, że nie piję alkoholu, od lat, wiec po prostu jeżdżę na wszystkich imprezach i wożę ludzi. Ale myślę, że warto było się trochę poświęcić się dla starych dobrych kumpli, którzy przybyli na moje wezwanie.
 Kiedy widziałem uśmiechnięte twarz chłopaków, gdy się witali,  poczułem się zupełnie jak ktoś wyjątkowy. Co tu dużo gadać. Dla takich chwil warto żyć, kiedy wszyscy naokoło są szczęśliwi i dobrze się bawią.
 Ale uwaga! Jeszcze kilka dni przed spotkaniem miałem mieszane – jak koktajl z czarnej mamby – uczucia co do tego, czy uda nam się tym razem spiknąć. A wszystko dlatego, że już w zeszłym roku chciałem skrzyknąć ekipę, lecz niestety nic z tego nie wyszło, bo wszyscy się wykruszyli dosłownie tydzień przed godziną ZERO.
 I teraz tak se pomyślałem, że też będzie powtórka z rozrywki, że chłopaki odpuszczą, bo się nagle okaże, że dzieciaków nie ma z kim zostawić, że jakieś nagłe niezapowiedziane wcześniej odwiedziny rodzinki znad morza, że sąsiad potrzebuje pomocy przy naprawie ogrodzenia, że żona rodzi, że kurczak został w piekarniku i nikogo nie ma w domu, że pokoje trzeba odkurzyć, że dzieciaki trzeba nakarmić, że wpada ekipa remontowa itd. itp.
Myślałem sobie, że znowu odpuszczą i będzie masa wymówek, jak to często w życiu bywa. Bałem się, że znowu nic z tego nie będzie, ale na całe szczęście pomyliłem się, jak diabli się pomyliłem. Stało się zupełnie inaczej, niż założyłem zaraz na wstępie. Dobrze, że się nie poddałem z tą organizacją
i parłem do przodu, aby sprawić, że się znowu spotkamy starą drużyną.   
 (Ci, co organizują eventy, to wiedzą, że to od czasu do czasu twardy orzech do zgryzienia w chwili, gdy ludzie nie dopisują i trzeba ustalać kolejne terminy).
 Ale kurwa mać! Udało się na spotkać! Naprawdę! Udało nam się spotkać męskim składem po kilkunastu latach wyjętych z życiorysu. Ależ ten czas leci! Kto by pomyślał, że już tyle lat za nami i że znowu siądziemy przy jednym stole.
Data tej imprezy siadła nam idealnie. Jak nigdy. Wszyscy mieli wolne
i spotkaliśmy się, ot co. Chyba nikt się tego nie spodziewał, a może się spodziewali. Nie wiem. Ja do samego końca bałem się, że to gdzieś po drodze nie wypali i znowu zostanę sam na tej tratwie.  

Cała impreza zaczęła się na kęckim rynku. Usiedliśmy w tym takim ogródku tuż obok małej fontanny. Kto z okolic Kęt, to wie, gdzie to jest.
 Chłopaki w trakcie picia piwa zeszli na krótką chwilę na temat budowy domów…
 To se wtedy pomyślałem…
– Kurwa, jak oni tak będą pierdzielić cały wieczór, to nie. Ja wysiadam
z tego pociągu i jadę do domu.
 Ale na całe szczęście tak się nie stało! Przez cały niemal wieczór nie było tematów typu dzieci, rodzina, dom, budowa, dzieci, dom, rodzina, budowa i tak dalej. Ble, ble, ble. Nie! W ogóle nie było mowy o tych sprawach i to na całe szczęście, bobym chyba nie wytrzymał. Temat domów był tylko małym epizodem, który szybko poszedł w zapomnienie. Potem były już tylko totalne zjeby, jak za starych dobrych czasów.
 Zaczęliśmy o 18, lecz jeszcze nie było z nami wszystkich. Dlatego po dziewiętnastej skoczyłem jeszcze czerwonym sejczem po Bułgara i Maroła do Nowej Wsi. Szybko ich przywiozłem na rynek i zostawiłem z chłopakami. Potem pojechałem jeszcze po Wujka. Kiedy przyjechaliśmy z Wieprza, skład był prawie cały. Paweł, Damian, Przemo, Bugi, Maroł, Młody, Wujek i ja.
A w międzyczasie doszedł jeszcze Maciej Roman (tak, to jedna i ta sama osoba). Zabrakło tylko Zbyszka i Piotra. Niestety, nie wyrwali się z domu. Nie dali rady tym razem, a szkoda. Może następnym razem, panowie, bo na pewno będzie następny raz. To Wam mogę zagwarantować!!!
Siedzieliśmy tak sobie kulturalnie na rynku. Chłopaki pili piwko, a ja, jako niepijący, schłodzoną wodę gazowaną. I kiedy tak chłopaki wypili po tym piwku, czy nawet kilku, zaczęło się! A dokładniej, zaczęły się zjeby, których nie mogę tutaj opisać, bo chybaby mnie chłopaki zlinczowali. Wole to pominąć
i skupić się na innych aspektach wyprawy. Takich bardziej ogólnych.
W końcu zebraliśmy się z rynku do Mordoru. Kto jest z Kęt i okolic,
a bywał tam, ten kojarzy na pewno stary Sabat, który już nie jest, jak się okazało, Sabatem, tylko nową knajpką, która nazywa się chyba Kaffeja ( przynajmniej z tego, co mi Bugi mówił). W sumie poszliśmy tam za namową Bułgara Czornego, jak noc kurka i, jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę.
Maciek Roman stwierdził nawet, że ten nowy Sabat sprawia, że czuje się jak na Kazimierzu w Krakowie i chyba wszyscy poczuliśmy jej klimat. Knajpa jest super. Mogę śmiało polecić.
Podobno serwują tam wyjebiste bagietki, o których mogą coś więcej opowiedzieć Maroło i Bugi, którzy je jedli. Jak ich kiedyś spotkacie na ulicy, to możecie o to zapytać. Mówili, że dobre i łechtają podniebienie, lecz niestety nie było mi dane skosztować tego przysmaku. Może następnym razem.
Siedzieliśmy w starym Mordorze. Imprezowaliśmy z pełną kulturą. No prawie pełną, póki Maroł nie zaczął rzucać tymi swoimi żartami na prawo i lewo o różnych rzeczach, lecz w pozytywnym znaczeniu. W ogóle cały wieczór to był jeden wielki zjeb. Normalnie, zjeby totalne leciały na prawo i lewo. Były małe i duże, mniejsze i większe, średnie i różne inne takie. Śmialiśmy się cały czas, non stop, bez przerwy. Od czasu do czasu przekrzykiwaliśmy się, bo każdy miał coś do powiedzenia odnośnie starych czasów i różnych akcji jakie przeżyliśmy niegdyś.  
Ludzie przy stolikach obok jakoś chyba nas w sumie znieśli. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie było żadnej burdy i nikt nie dostał po ryju, jak to czasem bywało w tamtych latach. A byliśmy na pewno bardzo głośno. Całe szczęście, że właściciel nas też zdzierżył niemal do samego końca, ale tak naprawdę podejrzewam, że jak się zebraliśmy do domu, to pożegnał nas z wielką ulgą.
I jedno wam powiem! Ludzie po latach w ogóle się nie zmieniają. Nic
a nic. I chociaż lat przybyło i siwych włosów też, to dalej jesteśmy tą samą paczką sprzed lat, która trzymała się razem przez cały czas. 
 Boję się, że za to, co teraz napiszę, będę miał u chłopaków przewalone
i każą mi usunąć wpis, ale co tam. Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał kilku zdań o nich. Na wszelki wpadek nie podaję nazwisk, tak że tego.

Bułgar

To dalej czarna mamba, czorny jak noc krogulec, tyle tylko, że teraz ma na tyle głowy odwrócony trójkąt i nikt nie wie, co to jest. Eh, te nowe fryzury dwudziestego pierwszego wieku… Widać, Bugi idzie z czasem i jest trendy. Jedni (tak jak ja) zapuszczają długie brody, a inni noszą na potylicy odwrócone trójkąty, które mogą oznaczać tak naprawdę chuj wie co. 

Paweł

To jak zwykle kabareciarz do potęgi! Jego każdy żart to czysty, jak oszlifowany diament, majstersztyk. Paweł to taki Charlie Chaplin dwudziestego pierwszego wieku w naszej ekipie. Lepiej mu wychodzi, jak nic nie mówi. XD
 Jego żarty w ten wieczór były wybitne jak słynne przemówienie Winstona Churchilla z czasów drugiej wojny światowej. Wybitne i tak naprawdę jedyne w swoim rodzaju. Nie do podrobienia. To one sprawiły, że chyba wszyscy wróciliśmy do czasów dzieciństwa, jak za sprawą magicznej różdżki.
Panowie! Bo pingwin – każdy wie o co kaman.

Damian

 Jak zwykle szczypał nas za suty i co tu dużo gadać! Chyba nie ma sensu się rozpisywać, jak nasz kumpel lubuje się w męskich suteczkach. Damian wprost chyba uwielbia je miętosić między swoimi palcami. Ale czy to powód do wstydu? Chyba nie, to po prostu jest część naszego życia od zawsze i musimy
z tym trwać. Oczywiście, że niemal w każdej ekipie znajdzie się taki pozytywny gościu, który robi podobne rzeczy i wydaje mi się to normą. No, przynajmniej było w naszych czasach. Nie wiem, jak teraz bawi się młodzież.

Wujek i Przemo

Wujek dalej jest rudy! A twierdzi od lat, nieustannie, że jest blondynem. Ale i tak dalej jest rudy. Ale pst… ja nie o tym… LOL…
 Wujek to przykład typowego kawalarza, tak samo jak Przemo. Ich żarty są jak wisienki…
 Nie, wróć! Co ja gadam!
Ich żarty są jak wielkie wiśnie na przeogromnym torcie, które każdy chce mieć. Nic dodać, nic ująć. Potrafią rozbawić i zawsze są totalnie wyluzowani. Żarty jednego i drugiego to kupa śmiechu, one sprawiały, że człowiek naprawdę dobrze się bawił tamtego dnia. Myślę, że Przemo oraz Wujek mają w sobie wielkie pokłady pozytywnej energii i ich żarty to wyśmienity poziom dla każdego z nas. Można ich słuchać na okrągło i tego, co mają do powiedzenia. Robią zjeby totalne jak nikt inny. Łogień z dupy, panowie. Pokłony dla Was od marnego pisarza tego jeszcze marniejszego bloga

Młody

W nim zaszła zmiana, o tak, lecz chodzi mi bardziej o wygląd niż charakter. Młody, krocząc przez życie, do dzisiaj został tym Młodym, którym zawsze był, ale gdzieś w połowie drogi stracił wszystkie włosy. A niegdysiejsza tak bujna fryzura, która robiła furorę we wszechświecie,(nawet poza układem słonecznym) poszła w zapomnienie. Ostały się tylko zdjęcia i mgliste wspomnienie przeszłości.
Czas chyba jednak nas doświadczył odrobinę. My jesteśmy siwi, a młody ma główkę łysą i śliską jak palantir z Władcy Pierścieni.

Maroł

No właśnie, Maroł. Jakże ciężko jest mi go określić. Eh, te jego żarty na pograniczu wyrafinowanego smaku i totalnej żenady, lecz ciągle śmieszne i do tego zboczone jak stado dzikich surogatek, które kopulują od rana do wieczora.
 Maroł, może pokażesz, jak kiedyś grałem na Sam Wiesz Czym. Tuturtutitutu Hehe. Jak dla mnie hit wieczoru, jak to powiedziałeś. Teraz śmieję się do siebie, gdy piszę tego posta.

Maciek

 No, cóż można powiedzieć o Maćku poza tym, że jest też Romanem. He he. Maćka poznaliśmy dopiero kilka lat temu, ale wszyscy go od razu polubili.
I muszę go przeprosić w imieniu chłopaków, że w ten wieczór musiał słuchać naszych żartów i wspomnień z dawnych lat. Niemal bez końca, wciąż i wciąż.
 Maciek, przepraszam cię, stary, ale w pewnych momentach pewnie byłeś mocno zniesmaczony, jak tych dwóch łysych kolesi za tobą, którzy patrzyli na nas jak na bandę totalnych debili. Ich miny mówiły wszystko. XD

Dżampera skończyła się o północy. Nawet jak na takich starych pryków to trochę posiedzieliśmy i było naprawdę mega! Za jakiś czas powtórka
z rozrywki, panowie. Obecność obowiązkowa i ma tylko nadzieję, że będą wszyscy.

 Uwaga! Ten wpis nie ma na celu obrażania kogokolwiek i raczej należy go traktować z mocnym przymrużeniem oka. Zwłaszcza opis chłopaków.


                                                                           Pozdrawiam
Adrian Szymalski



środa, 18 lipca 2018

PRZYJ DO PRZODU I NIE MYŚL O PRZESZŁOŚCI













Tak mnie naszło ostatnio, co by się wam wyspowiadać! Amen!
Wydaje mi się, że ludzie, którzy mnie otaczają – oczywiście nie wszyscy, bo nie można wkładać wszystkich do jednego worka – wpadają w pętlę szarej gównianej codzienności. Taką pętlą jest na pewno otoczenie, które od czasu do czasu jest toksyczne, oraz na pewno praca, do której na ogół większość z nas nie lubi chodzić, a która to bardziej nas wkurza, niż daje jakieś konkretne korzyści (poza kasą oczywiście).
Ale przecież nie tylko kasa się liczy. Dobrze jest ją mieć, lecz czy warto dla niej poświęcać prawie wszystko?

WAŻNE, ABY CODZIENNIE ŻYĆ PEŁNIĄ ŻYCIA, PRZEĆ DO PRZODU I NIE MYŚLEĆ O PRZESZŁOŚCI!!!

Wyznaczaj sobie nowe granice. Osiągaj to, czego wcześniej nie mogłeś osiągnąć. Jak najczęściej w naszym, Twoim życiu, używaj hasła carpe diem!! Czyli: chwytaj, kurwa, dzień od samego rana, trzymaj go aż do wieczora i nie przejmuj się jutrem. Jutro dopiero nadejdzie, liczy się tylko to, co jest teraz. Jasne? No myślę, że jasne!
Teraz odzywa się w mnie wujek dobra rada, który chce wam powiedzieć jedno!



 NIE TKWIJCIE CIĄGLE W JEDNYM I TYM SAMYM MIEJSCU!

Bo to nie jest dobre! Mogę nawet powiedzieć, że to jest chore i nie wróży dobrze na przyszłość.
Dzisiejszy świat to wielkie możliwości i musisz umieć je wykorzystać
w dobie Facebooka i Instagrama. I to nie jest trudne.
 Czasem nawet przy małych nakładach albo zerowych da się stworzyć coś naprawdę fajnego. O! Choćby ten blog, który teraz czytasz! Nie mówię, że to jest najlepszy blog na świecie, ale i tak daje midużo frajdy. Mam go i co ciekawe nigdy do niego nie dokładałem przecież żadnych pieniędzy. Nie muszę w niego inwestować poza odrobiną czasu, jakim dysponuję na co dzień. Prawda, że to ciekawie brzmi? Po prostu wszedłem na Gmaila i sobie go założyłem, nic prostszego. Internet to wiele możliwości, które same do nas przychodzą z każdej niemal strony. Tak jest skonstruowany dzisiejszy świat.
 Lubisz zdjęcia i chcesz je robić? W czym problem? Już za niewielką kasę kupisz aparat cyfrowy, który robi w miarę przyzwoite zdjęcia. Nie chcesz cyfrowego, to se kup Zenita na kliszę, na Allegro, prawie za darmo. Nic prostszego! Nie masz kasy na większy sprzęt? Spróbuj odłożyć lub kup na raty, jest to zawsze jakaś opcja. Może nie najlepsza, ale zawsze jakaś.
 Kręcisz filmy? Nie masz programu do montażu? Se ściągnij z neta. Coś darmowego na bank znajdziesz.
 Lubisz ruch, to biegaj. Dobre buty kupisz już za pięć dyszek
w Decathlonie. Może nie jakeś mega wypas, ale na pewno się nadadzą do takich rzeczy.

MASZ DOSYĆ DENNEJ PRACY? NO TO, KURWA, WEŹ JĄ ZMIEŃ!!!  
      
Nic prostszego. Przynosisz wypowiedzenie i gotowe. To nie te czasy, kiedy o robotę było ciężko jak diabli. Teraz są większe możliwości.

Pewni mnie teraz zapytasz. Do czego, kurwa, w ogóle zmierzam w tym wpisie?
Chcę Ci tylko powiedzieć! Nie tkwij zbyt długo w jednym i tym samym miejscu, bo w pewnym momencie stwierdzisz przed lustrem w domu, że jesteś starzy i brzydki, a życie przeleciało ot, tak (w tym momencie można pstryknąć palcami i krzyknąć OT, TAK!).

LUDZIE! RUSZCIE KUPRY! NIE CZEKAJCIE NA JUTOR! CO MASZ ZROBIĆ JUTRO, ZACZNIJ ROBIĆ DZISIAJ!!!


Jedź w góry, z aparatem albo bez. Podróżuj! Nie stać Cię na wypad za granicę? Kij tam z zagranicą! Olej to. Wsiądź do pociągu i przyjedź do Krakowa, a jak już tam będziesz, to się odezwij. Może wypijemy kawę? Daj tylko znać! Jak widzisz nie trzeba jeździć, czy latać, gdzieś daleko, aby zwiedzić coś fajnego.
Nie siedź cały dzień przed telewizorem, bo to nic nie daje. Idź na spacer albo do kina na dobry film.
 Masz psa? To go weź ze sobą (do kina pewnie cię z nim nie wpuszczą, ale kto wie, może akurat). Jest ekipa – jest zabawa, jak by to powiedział mój kumpel Marcin „Dragon” Haręża.
         No, to tyle ode mnie. Taki szybki mały wpis! Carpe diem, ludzie!
Pozdrawiam serdecznie
Kudłaty

czwartek, 12 lipca 2018

PRZYPOWIEŚĆ O STARCU I ŚMIERCI


Gdzieś w kącie tliła się mała świeczka, prawie już przygasając. Światło księżyca wpadające przez okno delikatnie oświetlało podrapane, na wpół przegniłe drewniane ściany oraz twarz starego mężczyzny, który leżał na pryczy.
 Kiedy zegar wybił północ, mężczyzna spojrzał JEJ prosto w oczy. Nie chciał tego robić, ale musiał. Nie było wyjścia. Bo to przecież była ONA. Nie dało się JEJ ignorować. Patrzył tak przez chwilę w dwie wielkie puste dziury osadzone w trupiej czaszce, które hipnotyzowały, jak srebrne wahadło na złotej nici, które huśta się z prawej do lewej, z lewej do prawej.
ONA, patrzyła na niego, czuł to całym sobą. Zadrżał.   
Ogarnął go strach, poza nim nie było już nic. Nie mógł już dłużej uciekać
i właśnie teraz zdał sobie sprawę, że to już prawdziwy koniec. Tyle lat mu się udawało, tyle lat JEJ unikał i w końcu go dopadła. Weszła do domu mężczyzny jak gdyby nigdy nic i siadła obok niego.
Dopadła go. W końcu go dopadła. Nie miał już dokąd uciec. To była ostatnia kryjówka, jaką posiadał.  
Człowiek na pryczy wiedział doskonale, że ONA czekała na tę chwilę od momentu, gdy przyszedł na świat, i wreszcie stało się. Teraz dopełni się przeznaczenie, które było mu pisane do dnia narodzin.   
Kościste dłonie powoli zaciskały się na szyi biedaka. Powoli, delikatnie, coraz mocniej i mocniej. Starzec tracił dech.
– Jesteś mój, śmiertelniku! – syknęła – Myślałeś, że się przede mną schowasz? – szepnęła Śmierć, jak matka do dziecka, które jeszcze nic nie wie.
Z jej ust wydobył się lodowaty oddech. Zimny i metaliczny.
– Boże, nie… błagam – jąkał się mężczyzna – Ja nie chce umierać. Proszę, oszczędź… oszczędź mnie.
– Zamknij się! – syknęła po raz drugi. Nie lubiła, kiedy tak skomleli. Przecież zawsze wiedzieli, że w końcu i tak przyjdzie. – Przede mną nikt nie ucieknie. Jestem twoim przeznaczeniem. JEJ oczy rozbłysły czerwienią.
Gdy padły ostatnie słowa, Śmierć zacisnęła mocniej kościste dłonie na miękkiej szyi, a następnie szarpnęła z całej siły. Trzasnęły kręgi. Skóra rozdarła się jak cienka kartka papieru. Głowa śmiertelnika została oddzielona od ciała. Krew trysnęła na ściany, które stały się przez to jeszcze brzydsze. Ciało człowieka opadło bezwładnie na pryczę z głośnym łoskotem sprężyn ukrytych w środku.
         Śmierć uniosła głowę ofiary i uśmiechnęła się do siebie, zadowolona z tego, co właśnie zrobiła. Wsunęła trupią głowę do worka i wyszła z pokoju. Kolejny do mojej kolekcji, pomyślała zarzucając worek na plecy.

poniedziałek, 2 lipca 2018

Moja mała foto relacja z Porto

Powyższe zdjęcia wykonała Justyna Żak


Nadeszły wakacje, a wraz z nimi czas planowania urlopów. Pomyślałem, że to też dobra okazja, żeby nadrobić fotograficzne zaległości na blogu 🙂
W zeszłym roku Justyna zorganizowała nam mały wypad do Portugali, a dokładniej do Porto. Zrobiła rezerwację hostelu i biletów lotniczych.
Jeśli chodzi o mnie, to w międzyczasie wykonałem równie ważne zadanie polegające na obczajce zdjęć z tego miasta, przez co od razu przypadło mi do gustu. Można by powiedzieć, że zauroczyło mnie swoimi widoczkami. Co ważniejsze, rzeczywistość nie rozczarowała i Porto okazało się naprawdę pięknym miejscem.
Nie będę pisał, gdzie w tym mieście można dobrze a tanio zjeść, gdzie są jakieś ciekawe budynki i tak dalej. Nie będzie to poradnik, których jest tak wiele w sieci. Będzie to jedynie moja mała foto relacja z wyprawy. W imieniu swoimi oraz Justyny zapraszam serdecznie na fotosy. Może przypadną wam do gustu. Pozdrawiam serdecznie.
















































































































Łączna liczba wyświetleń