Fotel
zlewał się z nocą, która panowała w pokoju niepodzielnie od wielu godzin.
Nie mogłem zasnąć, szlag mnie trafiał. Oczy miałem otwarte i widziałem zupełne
nic, czarną pustkę. Ciemności ogarnęły
również umysł. Wdarły się we wszystkie jego zakamarki. Trawiły go niczym
pasożyt. Nie mogłem dłużej wytrzymać z bezsennością, musiałem coś zrobić,
inaczej szaleństwo pochłonęłoby mnie do reszty... Tym oto mroczymy wstępem zapraszam na kolejny
wpis J
Kilka minut po północy
usiadłem do pisanina. Czarny fotel przed biurkiem delikatnie krzyknął z rozpaczy, kiedy
usadowiłem na nim cztery litery. Kiedy wcisnąłem przycisk „Power”, komputer
zamruczał niczym kot. Wiatraki na procesorze i karcie graficznej wystartowały,
przez co biurko lekko zadrżało. I wtedy…
poczułem się naprawdę dobrze. Jak ktoś, kto
wraca z dalekiej podróży do rodzinnego domu. Jak dziecko, które kocha całym
sercem. Jak człowiek, który zdobywa Mount
Everest.
Monitor
rozjarzył się blaskiem Windowsa 7. Czekałem
jeszcze dwa uderzenia serca, aż system odpali całkowicie. Stało się. Naszedł czas…Zacząłem tworzyć kolejny tekst o tym,
jak
to się stało, że postanowiłem czytać książki
mistrza Kinga. (Mowa tutaj o znanym
i szanowanym pisarzu hamerykańskim, który urodził się w roku 1947 w mieście o nazwie Portland).
W technikum dowiedziałem się, że jest na
świecie pisarz, nazywany mistrzem grozy,
a nawet królem horroru i że jego książki są straszne, niesamowite i bardzo wciągające. Właśnie
wtedy po raz pierwszy usłyszałem nazwisko „King”. Pamiętam, że wydawało mi się
bardzo dziwne, że powiedział mi o nim kuzyn, który raczej nie był
namiętnym czytelnikiem. Uświadomiłem sobie,
że ten cały King musi być naprawdę
bardzo dobry, skoro Przemysław wspomniał pisarza podczas jakiejś
banalnej rozmowy, której niestety, ale już nie pamiętam. Mam wrażenie, że kuzyn
po przeczytaniu dzieł tego autora (nie pamiętam których) rozpoczął przygodę z
książkami, tak samo jak ja po przeczytaniu Władcy Pierścieni.
Przyznaję
bez bicia, że nie przeczytałem żadnej
książki Stephena Kinga od czasów technikum aż do roku 2015. Dlaczego tak się
stało? Ponieważ majstersztyk
Tolkiena wywarł zbyt mocny nacisk na mój umysł, przez co liczyły się dla
mnie tylko książki fantasy (niestety,
ale inne
gatunki są dla mnie na ogół obce, a nawet niechciane).
Przez
wiele lat przez uszy przelatywały mi takie tytuły powieści Kinga, jak Miasteczko Salem, Lśnienie, Misery oraz Carrie. (Jeżeli chodzi o Carrie, jestem już w połowie tej książki,
jednak nie wiem, czy przez nią przebrnę.
Nie żebym się bał – ta książka jakoś nawet nie trzyma mnie w specjalnym
napięciu. Tylko, cholera, jest jeden problem, nie jest to fantasy. Jak przyznałem się
wcześniej, nie przepadam za akcją, która toczy się w świecie współczesnym.
Niestety, ale pod tym względem jestem spaczony do granic możliwości).
Lata mijały, nadszedł rok 2015 i stwierdziłem,
że muszę wreszcie wrzucić Kinga na moją głowę. Zbyt długo nosiłem się z
zamiarem czytania jego dzieł. Uznałem, że nadszedł wreszcie czas, aby wchłonąć
twórczość mistrza. Jeśli mam być szczery, to nawet było mi wstyd, że jeszcze
nie jestem zaznajomiony z gatunkiem grozy.
Początek roku nadawał się idealnie do rozpoczęcia
przygody z Stephenem Kingiem. Mój umysł był pozytywnie nastawiony i całkowicie otwarty na to, co
mnie czeka w jego powieściach.
Niestety
już na samym początku stanąłem przed dylematem, a był to dylemat nie lada. Po głowie chodziło mi tylko jedno zdanie. „ Od
czego by tu zacząć, przecież jest tego w cholerę ”. Poczułem, że muszę się
z tym uporać, skoro nadszedł odpowiedni moment. Zaczęło
się główkowanie. Oczywiście postawiłem na utwory starsze. Może Miasteczko Salem? (Mariusz, mój dobry
kumpel mówił, że jest zajebiste.) A może
coś zupełnie innego? Kontemplacji nie było końca. W pewnym momencie szlag mnie
jasny trafił prosto w czoło i chyba przez podszepty Mariusza zdecydowałem się na Miasteczko. Suma summarum wziąłem dupę w troki i
poszedłem do biblioteki, napalony niczym dziecko na tabliczkę czekolady. Wbiłem
tam z zadyszką na ramieniu, sapiąc niczym wół albo żubr z reklamy
Żubra. Zapytałem o Kinga. Wypaliłem pierwszy, bo miałem
uczucie, że wyglądam nie tego. (A wyglądałem tak na pewno, bo po powrocie do
domu, kiedy się zobaczyłem w lustrze,
krzyknąłem z przerażenia. Sam się siebie wystraszyłem, i tej mojej „zajebistej” brody). Porozmawiałem chwilę z panią i okazało się,
że mają tylko Lśnienie. Strzeliłem
rybkę i jakoś dziwnie mi się zrobiło. Pomyślałem, że nie jest w sumie źle, bo Lśnienie miałem na liście zaraz po Miasteczku. Popsioczyłem dwie minuty,
trochę do siebie, trochę do świata i wziąłem książkę do domu. Lśnienie
okazało się strzałem w dziesiątkę (dobrze
że nie mieli Carrie, bo chyba
znienawidziłbym tego pisarza zaraz na wstępie).
I tak oto się zaczęło. Moja pierwsza powieść
mistrza Kinga. Przeczytałem, a jak! Zadowolony jestem bardzo z Lśnienia.
Lśnienie – krótka recenzja
Lśnienie
to historia z piekła rodem, która trzyma w napięciu do samego końca, a jak już
złapie nas za głowę, to ciężko się od niej oderwać choćby na chwilę. King stopniowo
dawkuje nam całą opowieść, która rozkręca się na początku dosyć leniwie, aby w
środku, a zwłaszcza na samym końcu uderzyć z siłą huraganu.
Cała
akcja (poza drobnymi scenami) rozgrywa się
w hotelu Panorama w górach. Hotel jest nawiedzony przez duchy, może
się wręcz wydawać odbiorcy, że jest
tworem z krwi i kości, żywą myśląca istotą, która wie, co się w nim i naokoło
niego dzieje. Główni bohaterowie to
Danny Torrance, który posiada dar nazywany Jasnością, oraz jego rodzice, matka Winifred "Wendy" Torrance oraz
ojciec Jack Torrance.
Akcja rozpoczyna się w chwili, kiedy ojciec Dannego,
Jack, niespełniony pisarz i alkoholik, dostaje posadę jako dozorca w nawiedzonym hotelu. Cała rodzina pakuje się
i wyjeżdża w góry. Istotną sprawą jest
fakt, że będą w budynku tylko we troje, i to w zimie. Kiedy docierają do
hotelu, napięcie zaczyna rosnąć, a opowieść rozkręca się. W momencie, kiedy hotel
zostaje przekazany przez dyrektora w ręce Jacka, mały Danny poznaje pewnego
kucharza, Dicka, który widzi w chłopcu umiejętność Lśnienia. (Dick również
posiada ten sam dar, lecz w mniejszym stopniu). W chwili wyjazdu kucharz ostrzega Dannego przed hotelem oraz jego niebezpiecznymi
zakamarkami - miejscami, które są szczególnie nawiedzone.
Dzięki swym
zdolnościom chłopak słyszy myśli
rodziców oraz widzi
makabryczne sceny, które rozegrały się w hotelu w przeszłości. Fabuła stopniowo rozrasta się, a my nurkujemy w toń
opowieści, wkraczając w historię Panoramy
oraz sceny, jakie prześladują małego i
jego ojca. Przez całą książkę obserwujemy również, jak w Jacku zachodzi
przemiana osobowości, co ma konsekwencje
w późniejszej fazie opowieści. Z kolei matka Dannego to postać raczej drugoplanowa , która jest najmniej
podatna na to, co Panorama robi z jej mężem oraz synem. Myślę, że tutaj mogę urwać wątek fabularny, aby uniknąć niepotrzebnych spojlerów, bo wiem, że mogą się znaleźć
osoby, które jeszcze książki nie czytały.
Jest to moja
pierwsza lektura amerykańskiego pisarza i muszę przyznać, że czas, który
poświęciłem na Lśnienie , nie
był czasem zmarnowanym. Warto przysiąść
nad tą lekturą i dać się porwać emocjom, które będą nam towarzyszyć podczas
czytania. Jest tutaj wszystko, czego trzeba do szczęścia. Napięcie rośnie z każda
następna stroną. W niektórych chwilach jest naprawdę strasznie, przez co mamy
ochotę uciekać do łóżka. Przyznam, że
kilka razy miałem ciarki na plecach. Nawet pisząc ten tekst i przypominając
sobie co ważniejsze sceny zaczynam odczuwać coś na kształt lekkiego niepokoju emocjonalnego.
Na początku
powieści bałem się, że książka mnie nie pochłonie. Po kilkudziesięciu stronach pomyślałem, że
chyba nie dotrwam do końca. (Jak
wspomniałem wcześniej, jestem fanem
bardziej magicznych opowieści). Na szczęście przetrwałem ten kryzys i zostałem
pochwycony w szpony Panoramy.
Książka pokazuje wielki talent pisarski Kinga, który
tak drobiazgowo opisuje poszczególne sceny, iż miałem wrażenie, że mogę ich
dotknąć. Cała historia zachwyca swym kunsztem. King po mistrzowsku prowadzi
narrację, dzięki czemu hotel stopniowo ożywa na naszych oczach, wywołując w nas wrażenie, jakbyśmy sami byli częścią
opowieści.
Jeśli ktoś z Was zastanawia się, od czego zacząć
przygodę z Kingiem, mogę z czystym sumieniem zaproponować Lśnienie. Na pewno jest to książka warta przeczytania. Jeżeli
przebrniemy przez pierwsze kilkadziesiąt stron, powieść wciągnie nas do granic
możliwości, a przecież o to chodzi. Szczerze polecam. Trzymajcie się i do
następnego razu.