niedziela, 28 czerwca 2020

Nieśmiały cykl o kawie cz. 1.


"Rytuał"


Krwawe słońce wstało nad Nową Wsią, a to oznacza tylko jedno i nic poza tym. Tej nocy przelano kawę, być może nawet całe litry kawy i co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
 Gdzieś w głębi serca i umysłu czuję, że codziennie ten jakże zacny czarny nektar leje się strumieniami przez ludzkie gardła, i to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Przypadek? Nie sądzę...

Bo od kawy powinniśmy zaczynać każdy nowy dzień

                                                                                    J.S. Spider

          Budzik zaterkotał punkt ósma. Ni mniej ni więcej. Normalnie ósma zero zero… Jak nic. Zero zero. Otworzyłem moje zmęczone alergią ślepia i spojrzałem przeciągle na zegarek od lat stojący na półce z książkami. Dzwonił jak jasna cholera i świdrował uszy oraz okolice mojego małego mózgu. Swoją drogą uszy już mi prawie totalnie więdły. Nie myśląc wiele i nie czekając na oklaski, w zaistniałej sytuacji pozostało mi tylko jedno do zrobienia. Wstałem, rzuciłem się do półki i wyłączyłem budzik dłonią. Szczerze? Miałem ochotę wyrzucić go przez okno, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem. Potem zrobiłem coś, czego nikt z Was na pewno się nie spodziewa. Znowu poszedłem do łóżka i przykryłem się kołdrą, bo, jasna cholera, nie chciało mi się w sumie wstawać. Jednak powierciłem się trochę na łóżku i stwierdziłem, że sen minął bezpowrotnie… Odszedł… 


 Tak oto przywitał mnie kolejny dzień. Jakże się ucieszyłem na tę myśl, że dzisiaj znowu czeka mnie przygoda, jaką jest życie. Swoją drogą dobrze, że się obudziłem, bo śnili mi się bracia Kaczyńscy. Jarek Mr. Prezesinio oraz świętej pamięci Leszek. Widziałem ich, jak grali w piłkę nożną w reprezentacji Polski na pozycji obrońców. Skąd ten sen do mnie przyszedł – nie wiem, ale to było straszne. Musicie mi uwierzyć na słowo. W życiu się tak nie bałem jak tej nocy, kiedy kawa lala się strumieniami po całej ziemi.
         Ziewnąłem przeciągle. Nadeszła w końcu pora, aby wstać łóżka, więc odrzuciłem na bok kołdrę. Gwałtownie i szybko. To miało mnie pobudzić do działania i ruszenia tyłka z łóżka. Podziałało. Usiadłem, a bose stopy spuściłem na dywan i przez chwile przyglądałem się długim paznokciom. Pomyślałem, że przy pierwszej lepszej okazji muszę je obciąć. I tak przez chwilę, kontemplując, wracałem do świata żywych. Do życia. Dłońmi przetarłem jeszcze śpiące oczy, przez co posypały się z nich te całe śpiochy. Wiecie, o co mi chodzi. O te takie sklejone grudki czegoś, co czasem zlepia powieki. Ziewnąłem jeszcze ze dwa razy, a potem jeszcze ze trzy i się ubrałem. To znaczy nałożyłem spodnie dresowe, które bardzo lubię i T-shirt z napisem „Pan Brodacz”. Szybko zszedłem do kuchni, ziewając. Pierwszą czynnością, jaką zawsze wykonuję, kiedy jestem na dole, to włączenie ekspresu do kawy. A potem siku. Tym razem też tak było.
Kawa to mój codzienny rytuał. Wcisnąłem przycisk power w ekspresie i podstawiłem szklankę. Rozpoczął się proces napełniana naczynia kawą. Obok ekspresu stoi też czajnik elektryczny. No to też go włączyłem, gdyż musiałem zagotować sobie jeszcze wodę na herbatę do śniadania. Kiedy woda w czajniku się zagotowała, zrobiłem pyszną herbatkę i dwie kromki chleba z masłem czekoladowym. Uwielbiam jeść słodkie na śniadanie. Nie wiem jak wy, ale ja to nic innego o poranku nie jem, jakoś tak nie mogę przełykać szynki ani kiełbasy, one mnie rano odstręczają.
 Zjadłem w końcu to śniadanie i przyszedł czas na coś, co lubi każdy kudłacz: kawa. Jej aromat w trakcie jedzenia roznosił się już po domu. Kiedy zjadłem śniadanie, gotowa kawa parowała z ekspresu. Podszedłem i wziąłem szklankę w dłonie. Upiłem jeden malutki łyczek i poczułem totalną rozkosz w ustach: silny smak kawy.
Tak właśnie codziennie zaczynam nowy dzień. Od kawy, bo nie ma nic lepszego niż kawa z samego rana. Od lat mam taki rytuał, kiedy więc mam akurat wolny dzień, korzystam z ekspresu i dobrze mi z tym.  





Łączna liczba wyświetleń