piątek, 3 sierpnia 2018

IRON MAIDEN – WYPRAWA – AKT I. „Czterech rockowych wędrowców”



       Przygotujecie się na to, że ten wpis będzie totalnym wielostronicowym  tasiemcem. A opowiem w nim, a przynajmniej postaram się opowiedzieć o wyprawie czterech zwykłych facetów z gminy Kęty na niezwykły koncert heavymetalowej kapeli Iron Maiden, która zagościła całkiem niedawno w Krakowie. 
Tekst będzie naprawdę długi i chcę w nim opisać tylko co ciekawsze momenty, jakie nas spotkały tamtego pięknego słonecznego dnia. Podzielę go również na kilka części (aktów), żeby całość była bardziej przejrzysta i żebyście nie musieli się za bardzo męczyć przy czytaniu tego woluminu za jednym zamachem. Bo przecież wiem, jak czyta się nudne i długie teksty! Lepiej brać je po prostu na raty. Nie mówię też, że ten tekst będzie nudny jak flaki z olejem. Co to, to nie, a przynajmniej mam  nadzieję, że każdy z Was znajdzie w nim coś dla siebie.
            Akurat ten wpis, czy też akt  I,  który teraz czytacie, będzie tylko małym wstępem do całej opowieści. W następnych częściach (czy raczej: aktach) opiszę, jak zleciała nam podróż do Krakowa oraz co działo się z nami tuż po wejściu do Tauron Areny i już później w jej sercu. A typowa recenzja i relacja z samego już koncertu będzie znajdowała się w ostatnim wpisie pod tytułem „Koncert Iron Maiden w Krakowie” – to relacja, która ukaże się w blogu za jakiś czas. Czekajcie cierpliwe, a będzie Wam dane, jak to się mówi.
            Nie ukrywam faktu, że wybitna heavymetalowa formacja, jaką są Ironi, jest moją ulubioną kapelą. Słucham ich cały czas, właściwie nawet teraz, pisząc dla Was te kilka tysięcy burzliwych słów i delektując się każdym kawałkiem z płyty The Number of the Beast. 

       Szczerze?
       Uwielbiam podczas pisania odpalać kawałki Iron Maiden, dzięki czemu wczuwam się w tworzenie coraz to nowszych tekstów na ten jakże marny, zwykły, pospolity, blog, który przecież piszę wyłącznie dla Was już od kilku dobrych lat. Prawdę powiedziawszy, słuchanie muzyki jest nieodłącznym elementem mojego dnia. Nie ukrywam, że jest to bardzo przyjemne, tak sobie słuchać ulubionej kapeli i po prostu przelewać myśli na papier. Czy do szczęścia trzeba czegoś więcej? Chyba nie.  
              Uwielbiam tych chłopaków, grających od tylu już lat dla swoich wiernych fanów. Pierwszy raz usłyszałem ich w czasach technikum, był to bodajże rok dwa tysiące drugi. I tak naprawdę wszystko zaczęło się od Fear of the Dark, jednego z bardziej znanych utworów formacji Steve’a Harrisa.    
            Kocham ich równie mocno jak moje dwie młodsze siostry. I Ironi, i one są ze mną od rana do wieczora przez całe życie. Bo to właśnie z czystej jak diament miłości do muzyki, która wszystko zwycięży, i która jest wielkim uczuciem, pojechałem na koncert do Krakowa.
            Nie mogłem tego wydarzenia odpuścić za żadne skarby tego cholernego świata. Po prostu nie mogłem i już. Musiałem tam być za wszelką cenę.  
            I uwierzcie mi na słowo, że tamtego dnia nie byłem sam w Tauron Arenie. I to jest fakt! Bo przecież poza mną na ich koncert przybyło około 20 tysięcy innych osób, fanów i wielbicieli. Tauron Arena w Krakowie pękała w szwach, tyle było tam ludzi.
            Z Kęt wyruszyło nas czterech. Czterech rockowych wędrowców, którzy byli niczym okrojona Drużyna Pierścienia. Mieliśmy misję do wykonania, zupełnie, jak Frodo Baggins, lecz zamiast tak jak on rzucać się w ognie i czeluści Orodruiny, my musieliśmy rzucić się w wir heavy metalu, wokalu Bruce’a Dickinsona oraz brzmienia elektrycznych gitar składu Iron Maiden.     


      Po kilku latach rozłąki z moim dobrym przyjacielem (dawno razem nie byliśmy na żadnej muzycznej imprezie) w końcu wybrałem się na porządny  koncert z  Harym, jak za starych dobrych czasów. Przypomniało  mi się teraz, jak z tym gościem zaliczaliśmy po sto albo i nawet dwieście koncertów rocznie. Oj, działo się niegdyś, działo się, jak nic się działo.
            Ale to nie koniec wrażeń jak na jeden wieczór. I jeszcze, żeby tego było mało: na Ironach w Krakowie był z nami jeszcze Andrzej O. (jak Oleksy) oraz Darek W. (jak Wojnar). Dwóch zakręconych i pozytywnych gości, których poznałem wiele lat temu w pracy, w Grupie Kęty na ZPA, która – jak by na to nie patrzeć – zbliżyła nas do siebie niczym striptizerka pijanego gościa podczas tańca go-go na stalowej rurce.
            Ale, żeby przejść do dalszej części wpisu, aktu II oraz relacji z wyprawy i moich osobistych wrażeń z całego wydarzenia, muszę zacząć od samego początku. Zapraszam Was, Drodzy Czytelnicy, na opowieść o wyprawie na Iron Maiden w wykonaniu czterech wielkich fanów. 

Ciąg dalszy nastąpi… to be continued
                                     
Zapraszam na wpis, który pojawi się już niebawem. A będzie on zatytułowany  „IRON MAIDEN – WYPRAWA – AKT II. Kilka miesięcy wcześniej, gdzieś na ZPA, w drodze do stolarni”.


2 komentarze:

  1. Hmmm zapowiada się super text czekam na więcej. ZA porównanie naszej znajomości szacun w dychę XD Ale 4 gości z Gminy Kęty no Kudi pojechałeś jam jest dumny Kozianin :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Przebacz mi Andrzeju, ale musiałem to jakoś opisać. Może trochę uogólniłem. A tak poza tym, to myślałem, że nie przyznajesz się do tego, żeś jest z Kóz. hehe

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń