piątek, 10 sierpnia 2018

IRON MAIDEN – WYPRAWA – AKT II. „Kilka miesięcy wcześniej, gdzieś na ZPA, w drodze na stolarnię


Szedłem sobie przez halę produkcyjną w stronę stolarni, w jakiś zimny i szary jak eternit dzień. Głowę oczywiście miałem spuszczoną, tak samo jak większość ludzi, których mijałem po drodze. Nikt nie parzył mi w oczy i nikt też się do mnie nie uśmiechał. Inni tak samo jak ja zaczynali drugą zmianę, więc nikomu do śmiechu nie było.

     W każdym razie, krok za krokiem wpatrywałem się w czubki moich roboczych butów bez wentylacji i małą dziurkę na spodniach w okolicach kolana, zastanawiając się mocno, skąd się, kurwa, suka wzięła. W zeszłym tygodniu przecież jej jeszcze nie miałem, pomyślałem Jakim cudem rozdarłem sobie nogawkę i kiedy to się stąło? Zagadka była trudna i niemożliwa do odgadnięcia, bo im bliżej znajdowałem się mojej kochanej stolarni, tym mniej o tym myślałem. Miałem ją tak naprawdę w czterech literach.  Moje myśli o małej, nic nieznaczącej dziurce stawały się blade jak śmierć i po kilkunastu krokach całkowicie zniknęły. Rozmyły się jak mgła, którą rozwiewa poranne słońce w październikowy dzień.
         A co do butów roboczych: pamiętam, że naszła mnie wtedy taka mała refleksja. Wiecie, jak to jest z takim roboczym obuwiem Zwłaszcza gdy takie „adidasy” nie mają tych takich małych dziurek do cyrkulacji powietrza. Moje nie miały, fuj, fuj…





         Włożysz takie kapcie tylko dwa razy, tylko, kurwa, dwa razy, nie więcej, i przespacerujesz się w nich po hali. Po kilku dniach nieszczęście gotowe, ich zapach zabija na szatni twoich sąsiadów, którzy przebierają się tuż obok ciebie. I ta twoja niewinna mina, która mówi do kolegów „naprawdę, to nie ja. To ktoś obok, przysięgam, że to nie z moich butów tak jebie”. I wtedy spuszczasz wzrok, z niewinną miną, w chwili, gdy wiesz, że kłamstwo nie przeszło. I do tego ten uśmieszek, też niewinny, który mówi „przepraszam was, chłopaki, tak bardzo się staram, żeby z nich nie waliło  shitem”.
         A kiedy potem jesteś już sam w szatni, próbujesz wypsikać je dezodorantem, żeby mniej z nich zakipiało (no, cuda się, kurwa, zdarzają)…
         I tak sobie szedłem przez halę, pogrążony w takich oto czarnych jak noc myślach o butach roboczych. Jakoś nic innego nie przychodziło mi wtedy do głowy i nie wiem dlaczego.   
         Aż tu nagle jakby piorun trzasnął, jakby grom jasny uderzył z chmur stalowoszarych (w sumie to jedno i to samo), zagaił do mnie Darek W. jak Wojnar.
         – Hej, Arian! Zaczekaj – krzyknął do mnie Dariusz W. jak Wojnar niemal z końca hali i rzucił się pędem w moją stronę.
         Darek mówi do mnie Arian, chociaż mam na imię Adrian, to pewnie takie jego widzimisię czy coś takiego, a może chce być zabawny? Trudno to określić, bo Darek ma już czterdzieści lat. A wiecie pewnie sami, że czterdziestolatki to szalone bestie i różne rzeczy wpadają im do głowy czasem.
I tak sobie ubzdurał, żeby do mnie mówić Arian. W sumie to mi to nawet jakoś specjalnie nie przeszkadza. Bo Darek to taki trochę krejzol w pracy. Lubię go za to, że zawsze żartuje i ma coś ciekawego do powiedzenia, zwłaszcza na temat muzyki i zespołów metalowych. Żeby nie było.Nie ma tutaj z mojej strony żadnego sarkazmu czy czegoś w tym stylu.  
         – Zaczekaj! – krzyczał do mnie i ciągle biegł w moim kierunku.
         Kilka osób, które mijałem, podniosło wzrok, lecz bez większego zainteresowania. Raczej nikt z pracowników nie zwracał na nas uwagi.
         Musicie wiedzieć, że Darek głos ma donośny jak diabli. W sumie wydarł się niemal przez całą halę, żeby mnie zatrzymać. Co miałem zrobić, przecież mu nie ucieknę, pomyślałem.
         Stanąłem i odwróciłem się w jego stronę. Ludzi, którzy stali niedaleko, dalej obchodziliśmy tyle, co nic.
          Patrzę dalej na Darka. Widzę, że Darek ciągle zapierdala w podskokach jak zając w moją stronę dosyć żwawym, jak na takiego staruszka, krokiem (ma już czterdzieści lat, jak wspomniałem wcześniej). Pomyślałem sobie, że się czymś mocno podniecił, bo było to widać w jego swobodnym i lekkim jak piórko kroku. Niemal leciał w moją stronę, jakby go sam szatan smagał cieniutką gałązką po tyłeczku.
         I kiedy tak się do mnie zbliżał, moje myśli lewitowały w krainach ciemności i mroku. Cień kładł się na mój zmęczony pracą umysł. Druga zmiana ledwo co wystartowała. Kilka sekund wcześniej wszedłem na halę. Godzina czternasta wybiła, to był początek, a ja nie dość, że jeszcze nic nie zrobiłem, to już byłem zmęczony jak Eskimos po całym dniu układania igloo.
         Ledwo wszedłem do pracy i już miałem dosyć. Naprawdę. Kurwa, jeszcze tylko siedem godzin, pięćdziesiąt dziewięć minut i do domu, pomyślałem z całą stanowczością. Było mi smutno jak nigdy, bo musiałem siedzieć w pracy na drugiej zmianie. Każdy wie, że druga zmiana jest najgorsza ze wszystkich, prawda?
          Czułem, a nawet wiedziałem, że zraz wpadnę w rytm szarej codzienności i błagałem Boga Wszechmogącego, aby zmiana skończyła się jak najszybciej. Spojrzałem na zegarek w smartfonie raz jeszcze. Darek był coraz bliżej. Jeszcze tylko siedem godzin i pięćdziesiąt osiem minut, pomyślałem (od ostatniego sprawdzania, ile czasu zostało do powrotu do domu, minęło zaledwie kilka, kurwa, sekund).
         – Zaraza – zakląłem pod nosem jak Geralt z Rivii i przewróciłem oczami.
         Darek w końcu do mnie dotarł. Lekko zdyszany sapnął mi prosto twarz. Poczułem jego ciepłą ślinę na nosie, ale nic nie powiedziałem. Nie chciałem, żeby mu się głupio zrobiło, wiec powstrzymałem się od zbędnego komentarza, bo widziałem po nim, że, skubany, był bardzo podniecony. Pomyślałem, że może w zakładzie szykują się, jakieś podwyżki. Przynajmniej taką miałem przez chwilę nadzieję. No bo z czego Darek mógł się tak cieszyć?
         – Słyszałeś nowiny? – zagaił i łypnął na mnie kątem oka.
Ehe, kurde, co on taki podniecony, pomyślałem. Szaleju się najadł czy jak? Może faktycznie podwyżki? Byłem bardzo ciekaw, co ma do powiedzenia.
           – Nie, jakie nowiny? – odparłem i rżnąłem głupa, mając nadzieję, że chodzi o podwyżki, no bo czemu Darek byłby taki podniecony? – Co się stało, byku?
Myślę sobie, podwyżki ludzie dostaną, na bank. Może ja też się załapię?
– Nie słyszałeś jeszcze, co? – uśmiechnął się do mnie Darek W. jak Wojnar.
    – No, nie, oświeć mnie, stary, bo nie wiem, o co chodzi. Podwyżka jakaś czy co? – dopytałem pełen nadziei na to, że faktycznie podwyżka.
         – Coś ty, kurwa, stary – spojrzał na mnie złym okiem. – Gdzie tam. Podwyżka? Tyś widzioł podwyżkę? – skwitował z sarkazmem w głosie.
         – Aha. –  Nagle poczułem się oszukany i znowu zrobiło mi się smutno, bo narobiłem sobie nadziei, że może chodzić o podwyżki.  Naszła mnie silna chęć spojrzenia na zegarek i sprawdzania, jak długo jeszcze muszę siedzieć w pracy. Ledwo się przy Darku powstrzymałem.
         – Człowieku, lepiej! – krzyknął mi Darek w prawe ucho, aż mi zapiszczało w głowie.
– Co? – zdziwiłem się szczerze. – Lepiej? Ale co? Chyba humoru już mi nie poprawisz – westchnąłem.
         Kurde, co tak naprawdę mogło być lepszego od podwyżek, zastanawiałem się.
         I nagle Darek wypalił prosto z mostu.
– Iron Maiden gra w Krakowie! W lipcu – oznajmił Dario i zrobił dość konkretny zaciesz.
          I to było cudowne uczucie, aż mnie ciarki przeszły przez całe ciało.
Zatkało mnie na kilka długich sekund. Stałem jak słup soli, a Darek na mnie patrzył i po prostu się cieszył. Pomyślałem sobie wtedy: jebać wszystkie podwyżki świata! Oto jest nowina! Zaprawdę!
– Pierdolisz! – odezwałem się wreszcie. – Co ty gadasz? – krzyknąłem
z radości. – Kiedy, co, jak? Mów do mnie od razu! – złapałem Darka
z podniecania za ramiona i lekko nim potrząsnąłem. – Gadaj, szmato! – zażartowałem jeszcze prosto w twarz czterdziestolatkowi.
          A Darek jak to Darek, miał banana na twarzy, i to takiego wielkiego, szczerego. A oczy jak dwa talerze błyskały mu z radości. Był na pewno kontent, widząc moją minę pełną szczęścia, której przecież nie kryłem. Uśmiechaliśmy się tak do siebie przez chwilę, stojąc na środku hali.
         Czas się dla nas zatrzymał jak na taśmie VHS. Ludzie, którzy stali naokoło, przestali istnieć na te kilka chwil. Byłem tylko ja i Darek, dwóch ludzi, dla których tamten dzień miał sens.
         Mój humor nagle uległ całkowitej transformacji. Teraz to ja byłem bardziej podniecony niż Darek, a perspektywa siedzenia w pracy jeszcze przez prawie osiem godzin już nie była taka straszna. Bo, zaprawdę powiadam wam, śmiertelnicy, wielka to nowina była, zaprawdę wielka. Niczym cudowny cud cudów. Już wiedziałem, jak czuł się Łazarz, kiedy go Pan nasz Jezus Chrystus wyswobodził z objęć śmierci. Powstałem jak ognisty ptak z popiołów. 
– Tauron Arena – odparł Darek W. jak Wojnar – To co, jedziemy?
– No ba, kurwa, pewnie, że jedziemy – rzuciłem bez namysłu. – Może jeszcze by się z nami kopsnął Andrzej? – tak sobie nagle przypomniałem
o Andrzeju O. jak Oleksy, bo to jest taki sam fan Iron Maiden jak my
z Darkiem W. jak Wojnar.
– Trzeba zagaić do niego – odparł Darek po krótkiej chwili i podrapał się w wielkie jak Sahara czoło. – Pogadam z nim. Chyba ma nocki. Spróbuję go złapać.
– No okej. Ja obczaję bilety i wszystko będę wiedział do jutra. Po ile chodzą i tak dalej. I czy będą jeszcze jakieś miejsca wolne, bo pewnie bilety już w sprzedaży i, znając Polaków, to pójdą w tydzień jak nic.
 – Dobra, Arian, no to jesteśmy dogadani.
– Jutro się zgadamy jeszcze i ustaliśmy, co i jak – powiedziałem
z przekonaniem i poszedłem na stolarnię z uśmiechem na twarzy. Głowę teraz trzymałem uniesioną wysoko. Byłem szczęśliwy jak diabli.
         Spojrzałem na zegarek w smartfonie. Jeszcze tylko siedem godzin
i pięćdziesiąt minut. To będzie dobry dzień. Darek poprawił mi humor jak nikt inny. Od razu mi się lżej zrobiło na sercu.
         Darek W. jak Wojnar dorwał Andrzeja O. jak Oleksy na nocce. Andrzej stwierdził, że jedzie na bank na koncert. Potem to już poszło. Zaraz następnego dnia obczaiłem bilety i po kilku dniach kupiłem je dla naszej trójki. Sektor C 4, rząd 29, miejsca 10, 11, 12. Tauron Arena Kraków. Hary już dawno miał swój, bo jak się okazało, też nie chciał odpuścić tego koncertu. Od tamtej pory nie mogliśmy się doczekać tego dnia. Wiedzieliśmy, że to będzie hit, jakich mało
i mieliśmy nadzieję, że się nie zawiedziemy.

Ciąg dalszy nastąpi… to be continued…
        
Zapraszam do wpisu, który pojawi się już niebawem. A będzie on zatytułowany IRON MAIDEN – WYPRAWA – AKT III. „Oczekiwany dzień koncertu”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń