niedziela, 19 sierpnia 2018

IRON MAIDEN – WYPRAWA – AKT III. Oczekiwany dzień koncertu




W końcu doczekaliśmy, jak nic, doczekaliśmy się dnia koncertu! I wiecie co? Warto było czekać tych kilka miesięcy na koncert najukochańszego zespołu ever. Napięcie oczekiwania z dnia na dzień rosło coraz bardziej, wprost proporcjonalnie do daty koncertu. Im bliżej było wydarzenia, tym bardziej byliśmy podjarani tym, co stanie się w Tauron Arenie.
            Nie mówię, że codziennie, ale od czasu do czasu zdarzało nam się rozmawiać w pracy na ten temat. Mnie, Darkowi i Andrzejowi. Rozmowy toczyły się głównie wokół kawałków, jakie mogli zagrać Ironi. Byliśmy bardzo ciekawi, co tym razem muzycy zaprezentują fanom.
             Darkowi bardzo podoba się najnowsza płyta kapeli, która nosi nazwę The Book of Souls. Ja jakoś ciągle nie mogę się do niej przekonać i raczej, odkąd kupiłem dla nas bilety, byłem nastawiony na to, że na koncercie usłyszę stare dobre kawałki. Jak się okazało, niewiele się pomyliłem, albo raczej wcale, bo tamtego dnia usłyszeliśmy same hiciory Iron Maiden.
Dwudziesty siódmy lipca dwa tysiące osiemnaście na pewno zapamiętamy na długo, bo Ironi dali totalnego czadu.



            Hary tamtego dnia przyjechał po mnie punkt siedemnasta. Prawie pod mój dom. Potem od razu uderzyliśmy na Kęty i z tego miasta zgarnęliśmy jeszcze Darka W. jak Wojnar i Andrzeja O. jak Oleksy.
            Cały skład, nasza wspaniała drużyna, wyruszył do Krakowa kilka minut po siedemnastej. W chwili wyjazdu każdy z nas miał totalnego banana na ryju. Byliśmy szczęśliwi jak nigdy, bo w końcu przeznaczenie się dopełniło. Wyprawa rozpoczęła się na dobre....
             Hary czynił honory kierowcy i muszę przyznać, że jazda z nim to czysta przyjemność. Po wejściu do jego auta od razu odpaliliśmy Iron Maiden. Płyty, którą wybrałem osobiście, słuchaliśmy przez niemal połowę drogi do Krakowa. W tle leciały więc kawałki z A Matter of Life and Death.
            Muszę przyznać, że Hary za kołem jest pewny siebie, prowadzi naprawdę doskonale i jest bardzo, ale to bardzo dobrym i opanowanym kierowcą. Co ważne, ma refleks, którego mu naprawdę zazdroszczę. Potwierdziło się to w drodze powrotnej, gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu spod Tauron Areny. Hary lekko się z nami zagadał i w ostatniej chwili zatrzymał samochód przed innym autem, dzięki czemu uchronił nas od kolizji, którą ja i chłopaki widzieliśmy już oczami wyobraźni. Gdy Hary zahamował, odetchnęliśmy z wielką ulgą. Hary również. Skwitował to tylko hasłem:
            – Kurwa, sorry, panowie.
             Na całe szczęście nie doszło do kolizji, bo by była lipa totalna, gdybyśmy walnęli w dupę jakiegoś samochodu przed nami. Swoją drogą wina byłaby tak naprawdę Harego. He, he. Na szczęście obeszło się bez stuknięcia obcego pojazdu. Tak jak już mówiłem, refleks Harego czyni z niego kierowcę wybitnego. Może nawet natchnionego lub doskonałego. Jazda autem z Harym to jak ekskluzywny rejs statkiem dokoła świata po spokojnym morzu.

            I tak po wyjechaniu z Kęt tuż po siedemnastej jechaliśmy sobie do Krakowa spokojnym tempem. Jakoś specjalnie nam się nie spieszyło. Mieliśmy jeszcze dużo czasu, aby dotrzeć na miejsce.
             Darek i Andrzej pili piwko na tyłach auta. Hary na to pozwolił, więc od razu otworzyli browarki i rozprawiali niczym wybitni mówcy. A ja, jak to ja, słuchałem opowieści chłopaków i nowin z pracy. Trochę nudny i przereklamowany temat, ale co miałem zrobić. Musieli się przecież wygadać, a okazja była do tego idealna, bośmy się dawno nie widzieli.
            Po drodze stanęliśmy na BP gdzieś przed Krakowem. Postój zarządził Hary, który musiał sobie puścić dymka. Andrzej od razu mu zawtórował, więc nie było wyjścia. Na dodatek Darkowi zachciało się siku (wiecie, że czterdziestolatkowie muszą to robić dwa razy częściej niż młodsze osoby).
             Tak w ogóle to wiem, że to trochę lipa palić papierosy na stacji benzynowej, ale zachowaliśmy środki ostrożności i stanęliśmy trochę dalej od dystrybutorów, żeby czasem jakiś mały żarek z fajek nie zaplątał się między samochody a przewody z paliwem. Przecież gdyby tak pierdyknęło, to pewnie bylibyśmy już w połowie drogi na Marsa.
             I tak oto Andrzej i Hary palili sobie spokojnie papieroski przy aucie, a  w międzyczasie ja i czterdziestoletni Darek skoczyliśmy szybko do budynku stacji, żeby odcedzić kartofelki. Mnie to tak średnio się chciało, ale Darek nalegał, żeby iść do WC, no to poszedłem potrzymać go za rączkę.  (Tylko bez podtekstów)!
            I kiedy Darek W. jak Wojnar wyszedł już z pustym pęcherzem z WC, kupił jeszcze po jednym piwku dla siebie i Andrzeja, a ja coś do zjedzenia. Kiedy zakupy były gotowe, poszliśmy do chłopaków, którzy kopcili już na całego, a wokół ich głów kłębiły się tony siwego i śmierdzącego dymu z papierosów.  
            Hary otworzył browary chłopakom za pomocą zapalniczki i już po chwili sączyli sobie zimny trunek. Ja jadłem kanapkę z tuńczykiem i tak sobie stałem obok, jak gdyby nigdy nic.
            I tak po chwili patrzę to na Darka, to na Andrzeja, jak piją to piwo. Tak se patrzę i widzę, że Darek pije normalnie, jak normalny człowiek, jak na czterdziestolatka przystało. Łyczek po łyczku, łyczek po łyczku i delektuje się spokojnie piwem z butelki. No i super to wyglądało, tak nawet elegancko i dostojnie, jak na Darka, który przecież nie jest żadnym Leonardo Di Caprio. Kulturka, kurwa, jak nic. Darek nie żłopał tego piwa jak koń czy inne zwierzę. Pił jak człowiek i nie telepał przy tym ozorem.
             Ale, kurwa, patrzę po chwili na Andrzeja i se myślę, ja pierdolę, mistrz świata. Patrzę kątem oka, żeby nie wiedział, że na niego zerkam i widzę, że skurwiesyn zapierdala z tym piciem jak messerschmitt, jakby go coś gryzło w dupę, jakby to było ostatni browar świata, albo jakby za chwile Ruskie miały najechać Polskę, albo jakby się bał, że mu się Darek do piwa dobierze, albo jakby się bał, że mu je ktoś inny zabierze. Se myślę, Andrzej, kurwa, serio? Zwolnij, chłopie, bo zaraz nie wydolisz.
            Znowu przenoszę wzrok na Darka i widzę, że gościu sączy trunek lekko i delikatnie. Kultura, se myślę, jak nic. Darek – mój hero.
            Ale po chwili patrzę znowu kątem oka na Andrzeja i nic nie mówię. Patrzę na niego, a ten, kurwa, żłopie to piwo jak koń po westernie z Dustinem Hoffmanem. Butelka to już przechylona w pionie do góry dnem. Gul chodzi do góry i na dół, z dołu do góry. Se myślę, kurwa, jak Andrzej tak to będzie pił, to zaraz mu się skończy. Mówię se, że muszę mu czas zmierzyć. Wyciągam komórkę, patrzę na sekundy, tak żeby nie widział. Se myślę, ja pierdolę, to niemożliwe. Widzę, że piwa ubywa i w dziesięć sekund już nie ma nic w butelce. Doliczam jeszcze dziesięć sekund, przez które patrzyłem i nie mierzyłem, i myślę, no, przez luj Andrzej wyjebał całe piwo w około dwadzieścia sekund. Kurwa, rekord. No mistrz świata. Ale nic nie mówię, bo se myślę, co się będę odzywał. Przecież ja się tam nie znam na piciu piwa.  
            – Ja pierdzielę, Andrzej, już wypiłeś to piwo? – dziwi się natomiast Darek, który trzyma w ręce jeszcze prawie pełną flaszkę i łypie na Andrzeja kątem oka. I wtedy Andrzej beknął se jak meksykański struś. Dźwięk rozniósł się po stacji, jakby lądował boeing 747. Ludzie wokół nas szybko uciekli do samochodów i odjechali. Zostaliśmy sami na stacji. Beknięcie Andrzeja przetoczyło się jak lawina kamieni po stromym górskim zboczu.
            – No, ileż to można pić takie małe piwko – odciął się szybko Andrzej i zaśmiał tym swoimi sławnym hihihihihihihihihi…
            Ja to tylko zrobiłem wielkie oczy i pomyślałem sobie, że Andrzej to, kurwa, poszedł na rekord z tym piwem. Noż kurwa, dwadzieścia sekund. No może dwadzieścia dwie, jakby doliczyć jeszcze czas otwarcia butelki przez Harego.
             W końcu i Darek dopił swoje i stwierdził, że następne to już w Tauron Arenie kupią i tam sobie wypiją już na spokojnie.
            Hary w pewnym momencie, zanim ruszyliśmy, zaproponował, żeby kupili sobie po dwa od razu na tej stacji, że im przemyci do Tauron Areny i sobie wypiją na koncercie, że będzie taniej, ale Darek W. jak Wojnar, jak to Darek, znawca życia, powiedział, że nie trzeba, że se kupią na miejscu i też będzie git majonez. Nie wiedział wtedy, że popełnił błąd, który miał się okazać katastrofalny w skutkach w późniejszej fazie wieczoru, ale o tym opowiem w dalszej części wpisu.
            Po przerwie w podróży pojechaliśmy dalej…

Ciąg dalszy nastąpi… to be continued…
                                     
Zapraszam do wpisu, który pojawi się już niebawem. A będzie on zatytułowany IRON MAIDEN – WYPRAWA – AKT IV. Piwo dla Darka i Andrzeja 3 x Zonk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń