sobota, 3 listopada 2018

IRON MAIDEN –– WYPRAWA. AKT V: Zakręceni jak gówno w przeręblu. Sektor C4, rząd 29 i moje rurki – zajebiste rurki.



       
Bilety trzymałem w tylnej kieszeni moich rurek. Tak, rurek. Hmm, wiem, że może wydać się to dosyć dziwne dla tych ludzi, co mnie kiedyś znali albo nawet teraz znają, a dawno mnie nie widzieli, ale tak, dobrze czytacie, mam takie spodnie rurki, które bardzo lubię i dosyć często w nich chodzę. Chociaż daleko im od ideału, to i tak pasują mi jak ulał.


Ech, aż strach pomyśleć, co by było, gdybym się w takich rurach pokazał  kiedyś mojej starej ekipie, z którą nie jedno przeszedłem za młodu. Chłopaki to chyba od razu spuściliby mi za takie spodnie wpierdol. Nie no, żartuję. Bardziej prawdopodobne byłoby to, że wyśmialiby mnie do reszty. Kiedyś takie rurki w ekipie metali to był wstyd jak jasna cholera. Wstyd! Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdybym w takich spodniach pokazał się na wsi czy nawet w samych Kętach, na dobrze znanych i lubianych kortach, gdzie spotykała się cała punkowo-metalowo-rockowa śmietanka towarzyska. No, ale cóż, czasy się zmieniają i wygląd ludzi też. Lata lecą i z czasem człowiek ubiera się zupełnie inaczej niż kiedyś.
         Ano tak! Przecież kiedyś, dawno, dawno temu, byłem stuprocentowym metalem. Wiecie, jak to jest? Zwłaszcza ci, co też byli metalami lub nadal są. To znaczy, bardziej chodzi mi tutaj o ubiór, jaki nosi taki metalowiec. Czarne jak nocne niebo ciuchy, glany do kolan i skórzana kurtka, która swoją drogą gdzieś w drodze przez życie po prostu mi przepadła. Hmm, dziwne, że nie wiem, co się
z nią stało… Może ją komuś oddałem albo zostawiłem na jakimś koncercie, bo po prostu o niej zapomniałem. Różnie to bywało z powrotami do domu. Sami pewnie rozumiecie. A może jest nawet ta skóra gdzieś w domu, lecz pokrył ją kurz. Może nawet leży w mojej szafie i czeka, aż ją ponownie założę. Kto wie…
Ech, stare dobre czasy. No, dobre były i już. Tak to się kiedyś metalowało i po tym metalowaniu zostały mi już chyba tylko długie włosy, które mi
o tamtych pięknych czasach przypominają. Aha, no i przecież jeszcze mam duszę z metalu. A, i jeszcze metal heart, które to po dziś dzień słucha Ironów
i AD/DC. Niestety, już się nie ubieram jak prawdziwy metal. Tamte czasu i ciuchy przeminęły. Mam nadzieję, że starzy kumple mnie teraz nie osądzą za te moje rurki. Chodzę w nich często, bo je lubię. To są jeansy wranglera, kupione w Bielsku na Sarnim Stoku. Z przeceny były, to wziąłem, a jakżeby inaczej. I przyznaję się do tego bez bicia, że w nich hasam jak młoda sarenka.
Ale ciuchy prawdziwego metalowca już chyba nigdy nie wrócą, zwłaszcza glany i skóra. Świat się zmienia, czuję to w wodzie, czuję to
w powietrzu, czuję to w ziemi. Mówią mi o tym różne zwierzęta i ludzie.
I widzę, co się dzieje naokoło. Lata lecą i jest zupełnie inaczej niż kiedyś. Prawdziwych metali już za kilkanaście lat może nie być.
                                                        
                                                                  ***

            – Gdzie siedzimy? – zagadnął do mnie Andrzej. – Sprawdzisz to, Kudi, co?
            – Już patrzę – odparłem po chwili i wyciągnąłem nasze trzy wspaniałe bilety z tylnej kieszeni moich rurek. I tak patrzyłem na nie przez kilka sekund.
             W ogóle, tak na marginesie, to byłem wkurwiony na maksa, bo nie miałem na sobie koszulki Iron Maiden, tylko taką marynarską sraczkowatą
w białe i niebieskie paski, co zresztą widać na załączonych zdjęciach. No, ale nic. Co miałem zrobić, że nie zdążyłem sobie kupić jakiejś fajnej ironówki na koncert? Takie to życie! Of course, w Tauron Arenie były do kupienia koszulki ironówki, ale kurde po 150 zł chodziły i były z takiego sobie materiału, więc od razu na wstępie zrezygnowałem z ich zakupu. Lepiej zamówić przez neta coś konkretniejszego za jakiś czas i się bardziej nacieszyć. Szkoda tylko, że na koncert się nie udało. Po prostu już nie zdążyłem dokonać zakupu.
Staliśmy sobie tak we trójkę. Patrzę na te bilety i mówię do chłopaków:
            – No to tak, panowie. Siedzimy w sektorze C – patrzę na ścianę Tauron Areny, a tam same, kurwa, wielkie A, normalnie wszędzie naokoło A… A to
z jednej strony, A to z drugiej. Myślę sobie, gdzie, kurde, może być C, ale nic, patrzę dalej na bilet. I mówię na głos: – Rząd 29, ale to się potem znajdzie. Słuchajcie, najważniejsze to znaleźć teraz sektor C. Resztę ogarnie się potem.
            – Hi, hi, hi – zaśmiał się Andrzej. – Gdzie to jest? Bo ja nie wiem.
            – Chyba tam – Darek wskazał ręką w jakimś mniej określonym kierunku. Po prostu machnął ręką i tyle.
            – Ano, okej – przemówiłem i głośno przełknąłem ślinę ze strachu, bo nie miałem pojęcia, gdzie iść. Cóż, zdarza się. No, ale mówię do chłopaków po chwili:
            – Ja tutaj już byłem dwa razy. Znam to miejsce jak własną kieszeń. No, to chodźcie za mną. Ja prowadzę. Możliwe, że wiem, gdzie jest ten C.
            Ale prawda była, kurwa, taka, że nie wiedziałem, gdzie iść. Ale równo rżnę głupa, że niby wiem, co i jak, bo niby tutaj już byłem dwa razy. Heh, kurwa, światowiec się znalazł. Może po prostu chciałem poczuć się naprawdę ważny i doceniony przez ekipę? Może… Więc ruszyłem, a chłopaki za mną.
            – Hi, hi, hi – zaśmiał się Andrzej po raz kolejny. – Oki, no to idziemy. Prowadź, Kudi – przemówił do mnie.
            – Prowadź, Adrian – wtrącił jeszcze Darek.
            No to ruszyłem. I tak ich prowadziłem. Ich i siebie, gdzieś tam… Pomyślałem, że nie powinno być trudno znaleźć sektor, więc twardo szedłem
w jakimś tam kierunku. Jednak coś było dalej nie tak. Coś tam nie grało, jak trzeba. Bo wszędzie ciągle te sektory A…A15, A16, A17 i tak dalej, i tak dalej. Co jest, kurwa, myślę, no, ale nic, idę dalej.
            – Kudłaty, dobrze idziemy? – zagadnął do mnie Andrzej O. jak Oleksy. – Na pewno tędy? Dobrze idziemy?
            I Andrzej tak nudził cały czas. Szlag mnie trafiał.
            – Tak, na pewno, zaraz dojdziemy do C – mówię, patrzę, i co? Wszędzie A. Ale myślę sobie, że pewnie jak jest A, to zaraz będzie B, a potem na pewno już tylko C. W głębi mojego Ja czułem, że się zgubiliśmy (ale, kurwa, jak można się zgubić w Tauron Arenie? Przecież tam nie ma żadnych korytarzy. To jest, rany boskie, tylko wielkie koło i tyle).
             Nie wiem, jak to zrobiliśmy, ale nam się chyba udało zgubić. Co za siara, co za wstyd! Wiecie, jak to jest od czasu do czasu. Wcześniej byłem pewny co do tego, że zaraz będzie C, to teraz głupio mi przed chłopakami było się przyznać, że nie wiem, gdzie jesteśmy. Bo, kurła, nie wiedziałem, gdzie ten cholerny sektor C jest, i tyle w temacie. Szliśmy sobie i po chwili doszliśmy do ślepej uliczki. Ja pierdzielę, myślę. Normalnie WTF × 3. Mówię se, kit, nie odzywam się na razie, może się nie skapną, że tutaj nie ma sektora C i rżnę głupa dalej, patrząc na bilety. Ale wtedy Darek przerwał niezręczną ciszę, która zapadła nad nami jak całun śmierci.
            Moje ciało lekko zadrżało, kiedy się odezwał.
            – Adrian? – przemówił Darek W. jak Wojnar i zerknął wtedy na mnie kątem oka.
            – No – powiedziałem trochę za ostro nawet.
            – Może by zapytać kogoś? – szepnął Darek trochę niepewnie, widząc moja wkurwioną minę.
            W końcu dałem za wygraną i westchnąłem przeciągle. Andrzej to widział i tylko zrobił to swoje sławne…
            – Hi, hi, hi, hi, hi – ucieszył jak koza w zagrodzie, kiedy dostanie miskę ryżu lub czegoś innego, co jedzą kozy.
            – Ale dobrze idziemy! – powiedziałem bardziej nerwowo, niż zamierzałem. Widziałem, że idziemy źle, ale jeszcze tuliła się we mnie nadzieja, że zaraz zza winkla wyłoni się literka C i będę triumfował. Jednak, jak to mówią, nadzieja matką głupców.
            – Adrian, trzeba zapytać – mówi do mnie Darek.        
            Wetchnąłem po raz kolejny. Dałem ciała…
            – No okej, to wróćmy i zagadam do kogoś – mówię do chłopaków.
            I tak oto wróciliśmy tą samą drogą. Z powrotem. Patrzę, stoi jakaś babeczka z obsługi niedaleko nas. No to od razu odbijam i pytam.
            – Sorki, czy wie pani, gdzie jest sektor C?
            – Wiem. Niech pan spojrzy do góry.
            Zerknąłem, a pani pokazuje mi palcem tabliczkę ze strzałkami, która wisi jak byk nade mną. Patrzę, a tam stoi jak dwa byki, w którą stronę sektor C. Okazało się, że trzeba wyjść na górę, nad te wszystkie A, przy których się kręciliśmy jak trzy gówna w przeręblu.
            LOL!
             No to macham na chłopaków. I pokazuję palcem, że trzeba iść na górę. No to poszliśmy i faktycznie tam był sektor C jak Celina. Po drodze minęliśmy B i już teraz wiemy, że sektor A jest niżej niż B, a sektor C jest wyżej, nad B. Proste i logiczne, jak nie wiem. A my tyle się nakombinowaliśmy.
No nic, poszliśmy tam, bo co innego mieliśmy zrobić. W końcu przyjechaliśmy na koncert Iron Maiden.
            Suma summarum, dotarliśmy do sektora C. Kiedy wchodziliśmy na halę, naszym oczom ukazała się scena, na której potem Iron Maiden dali totalnego czadu. Był to 27 lipca 2018 i cała rzecz działa się Tauron Aranie
w Krakowie. Koncert był zajebisty i warto było pojechać, żeby zobaczyć Iron Maiden. Bo nie ma to jak muzyka, którą kochasz, grana na żywo.

                                                       Epilog

I tak oto dotrwaliśmy do końca relacji ze wspaniałej przygody z wyprawy na koncert jednej z moich ulubionych kapel. Miała być jeszcze typowa relacja, już z samego koncertu, lecz obecnie nie wiem, czy uda mi się ją napisać. Po pierwsze, już jest kilka miesięcy po wydarzeniu i nie wiem, czy jest sens jeszcze coś na ten temat pisać. I tak wyszło tego dosyć sporo. Całą relację musiałem podzielić aż na pięć aktów, bo tak bardzo się rozpisałem o tym wszystkim, co się wtedy wydarzyło.
             Wydaje mi się, że już sama ta relacja pochłonęła dużo mojego
i Waszego czasu, o ile w ogóle ktoś czyta mój blog.
            Może lepiej zakończyć całą historię w tym momencie. Chyba tak właśnie zrobię.
             To była dobra wyprawa czterech fanów Iron Maiden na Iron Maiden
i nie ma już co tego rozkminiać, zwłaszcza że jest już kilka miesięcy po wydarzeniu, więc ostatni akt ląduje na blogu z totalnym opóźnieniem.
            Specjalne podziękowania dla ekipy – Harego, Darka i Andrzeja. Dzięki, chłopaki, że byliście tam ze mną i ja dziękuję, że mogłem być z wami. Dziękuję Haremu, Darkowi oraz Andrzejowi, bo było naprawdę mega i mam nadzieję, że jeszcze tym składem coś ogarniemy w przyszłym roku.
            Po drugie, czas się wreszcie zabrać za inne teksty na blog, które
w końcu muszę napisać. Jest tego dosyć sporo, a doba niestety ma tylko dwadzieścia cztery godziny i czasu jest coraz mniej. Podsyłam wam jeszcze linki do kolejnych aktów z wyprawy w układzie chronologicznym. Jeśli ktoś ma ochotę, to może sobie poczytać, o ile w ogóle komuś z Was będzie się chciało czytać te wypociny. Trzymajcie się, ludki kochane. Do następnego wpisu. Pozdrawiam serdecznie – Wasz Adrian.


                                                              AKT I


http://kudlate-mysli-o-czwartej-nad-ranem.blogspot.com/2018/08/iron-maiden-wyprawa-akt-i-czterech.html


                                                             AKT II


http://kudlate-mysli-o-czwartej-nad-ranem.blogspot.com/2018/08/iron-maiden-wyprawa-akt-ii-kilka.html


                                                            AKT III


http://kudlate-mysli-o-czwartej-nad-ranem.blogspot.com/2018/08/iron-maiden-wyprawa-akt-iii-oczekiwany.html


                                                           AKT IV


http://kudlate-mysli-o-czwartej-nad-ranem.blogspot.com/2018/09/iron-maiden-wyprawa-akt-iv-piwo-dla.html


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń