Mhm… kawa przed moim nosem na zagraconym biurku paruje
prawie jak komin stalowej
lokomotywy. Cudowny aromat
roznosi się po całym pokoju. Słodka woń kawy wypełnia każdy kąt, rozpływa się wolno, wycieka spod szpary pod drzwiami i sunie do następnego
pomieszczenia niczym lekka jesienna mgiełka .
Wdycham tę słodką woń miarowo i
powoli, następnie biorę łyk trunku. Potem drugi i trzeci. Nie mogę się oderwać od
filiżanki, lecz po namyśle odkładam ją przed siebie. Chwilowo kończę degustację. Co prawda, już trochę późna pora na kawę , bo
jest grubo po 18, ale co mi tam...
Czuję że nadszedł
czas opowiedzieć o czymś, co od dłuższego czasu kołata się po moim rozczochranym czerepie. Naszła mnie
ochota, aby napisać o tym, jak wpływa na
mnie pisanie.
Przelewanie myśli na papier to bardzo
twórczy stan umysłu, który pozwala przemierzać inne wymiary i światy. To nic innego jak nirwana, haj po dobrych nielegalnych dragach, czy nawet uzależnienie. Czynności, które wykonuje się
na co dzień (mam tutaj na myśli wszystko to, co nie jest związane z naszymi pasjami) mam tak naprawdę gdzieś, odkładam je na dalszy plan, bo nie mają dla mnie znaczenia. Są zwykłe, szare
i nijakie. Nienawidzę twardo stąpać po ziemi. Wolę sobie trochę pobujać w
obłokach, a pisanie mi w tym bardzo pomaga. Jestem
marzycielem w pełnym znaczeniu tego
słowa. Pisanie jest dla mnie totalną ucieczką od tego, co nas otacza. Siadając przed klawiaturą czy kartką
papieru, znikamy tak naprawdę ze świata realnego. I dobrze mi z tym. Codzienność dla mnie nie istnieje, zwłaszcza
ta polska, szara i ponura.
Jeśli ktoś już z Was
zawędrował na tego bloga i nie uprawia namiętnego
pisania, niech poczyta, jak jest ze mną. To nie jest tak, że ja tylko siedzę wygodnie w fotelu i stukam w klawiaturę. To
nie jest jakaś błaha czynność, przy której nie trzeba wiele kombinować.
Wypluwanie z siebie ciągów liter
to
cholernie ciężka praca i do tego bardzo, ale to bardzo czasochłonna. Tak
właśnie jest. Zacząłem to robić po wielu latach przerwy. Uwierzcie mi
na słowo, że miałem około piętnastu
lat całkowitego zastoju w twórczym
przelewaniu myśli na papier. Jakieś dwa lata temu stwierdziłem, że wracam, i
tak oto jestem. Dziś już bardzo dobrze wiem, że
napisanie tekstu nie jest proste
czy błahe, i nie przychodzi ot tak.
Nie
mam określonego grafiku, o której i jak długo muszę siedzieć przed komputerem,
aby coś stworzyć. W niektóre dni tworzę po południu, godzinę, pół, to zależy. Kiedy indziej późnym wieczorem albo rano. Jeżeli dobrze idzie, można pisać o każdej
porze dnia czy nocy, w każdym miejscu na ziemi. Zdanie za zdaniem, słowo za
słowem. Jeśli myśli przychodzą do głowy, a następnie stają się znakami na papierze, oznacza to, że wpadła do
nas Wena.
Oczywiście, człowiek nie jest maszyną.
Od czasu do czasu mam krótkie przerwy w pisaniu. Nie
mogę zdania złożyć, klnę, mruczę do siebie albo do
świata na około, i nic. Kasuję tekst, który
napisałem albo drę zapisaną kartkę i rzucam do kosza. Co wtedy robię? Pisze dalej, piszę na
siłę. Czasem coś zaskoczy, a jeśli nie to daję sobie siana na dzień, dwa.
Wiem, że Wena wraca, zawsze wraca. Nie ma
dzisiaj, będzie jutro. Jest niczym
bumerang.
Nie piszę dla hajsu,
sławy, prestiżu. Piszę dla was, chcę żebyście czytali te teksty. Jeśli na bloga
wejdzie 100 osób, a z tej setki tylko jedna przeczyta jakiś tekst, to i tak będzie
to dla mnie sukces i będę za to wdzięczny.
Tworzę dla ludzi łaknących życia,
nieważne, czy młodych, czy starych. Jednak przed wszystkim piszę dla siebie. To
jest mój sposób na życie. To jest moja nirwana. To jest moje uzależnienie.
Jeśli ktoś z was chce zacząć pisać, moja rada brzmi tak: nie
odkładajcie pisania na jutro. Liczy się teraz. Żeby pisać, trzeba pisać. Ja na przykład, pisząc ten tekst, czuję się
naprawdę zajebiście. Czuję się naprawdę pisarzem, co prawda marnym, ale czuję, że
tworzę… trochę wolno, ale jednak.
Wczoraj, będąc w stanie totalnego
zamyślenia, stwierdziłem. że pisanie
daje mi poczucie prawdziwej, dzikiej wolności w świecie zniewolonym przez
system. Znowu chodzi mi o polską, szarą rzeczywistość.
Ten
realny świat, który nas otacza, to jeden wielki betonowy chłam, z którym każdy
z nas walczy na swój własny sposób.
Najgorsze jest to, że to walka
prawie nie do wygrana. Na naszej drodze stają potężne wiatraki, czyli
system, o którym wspomniałem wcześniej. Jednak
czy naprawdę nie możemy z nim wygrać? I tutaj was mam. Możemy! Trzeba przecież walczyć. Nie możemy się poddawać. Jeśli ktoś od rana do wieczora bez przerwy na
wszystko narzeka i ciągle mówi, jakie
życie jest do bani… to przepraszam bardzo, ale oznacza to jedno.
Taki człowiek dał się porwać wiatrakom i
stał się cieniem. Wygrywa tylko ten, kto
ucieka do swoich pasji i do tego, co kocha.
W dzisiejszym świecie system jest niczym twór, który kontroluje nasze
życie. Dlatego trzeba być silnym duchem, mieć marzenia, cele, motywację do
życia. Wstając rano z łóżka i
spoglądając w lustro, trzeba nastawić się pozytywnie na to, co nas czeka. Każdy dzień może nas przecież przybliżyć do
osiągnięcia sukcesu i do tego, w co wierzymy i o czym marzymy. Bylibyśmy głupcami, gdyby nie codzienne uciekanie do naszych pasji, które pomagają
nam przetrwać. Ja osobiście zachęcam do pisania. Zresztą ci, co piszą, wiedzą
jak jest. Pisanie jest zajebiste. Pozdrawiam.
Adrian super się to czyta:) Pisz, bo chętnie będę tutaj wracać Ania K.
OdpowiedzUsuńAnno , dziękuję Ci za te miłe słowa :) Cieszę się że będziesz tutaj zaglądać. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń