Dlaczego
piszę ten post? Po co i w ogóle itede itepe… Ano, żeby Wam powiedzieć, że nie
piję już 11 lat. Ni grama alkoholu przez ten okres. Przysięgam. Ani kropelki.
Nic a nic…
Wytrzymałem tyle lat, jeszcze się nie
złamałem i mam nadzieję, że wytrwam aż do samego końca, aż mnie Bóg i Wrota Niebieskie
do siebie przyjmą. Wiele się w moim życiu przez ten czas wydarzyło. Na pewno więcej
tych dobrych aniżeli złych rzeczy.
Stałem się Kęckim Fotografem… Nowowiejskim
pisarzem, który nigdy nic nie wyda, bo mojej teksty to totalna grafomania. I chociaż
kilka dzieł już mam w swoim dorobku, to chyba nigdy nie zostanę znanym pisarzem.
Stałem się też Krakowskim Brodaczem, a nawet ktoś już mnie zdążył nazwać św.
Mikołajem. Tak, to przez brodę.
Sierpień,
jak już pewne wiecie, to miesiąc abstynencji, więc skoro ja wytrzymałem już 11
lat, to Wy dacie radę ten jeden miesiąc. Chciałem Was zachęcić do tego, aby przez
te dni, które jeszcze zostały, nie pić alkoholu. Może to coś Wam da, a może
nie. Jednak zawsze coś sobie można postanowić i spróbować. To nic nie kosztuje.
A można sprawdzić siłę woli i nieśmiertelnej duszy.
Powodzenia, ludki kochane, w Waszych
postanowieniach. Niech się spełniają. Pamiętajcie, że to tylko jeden miesiąc. To
nie 11 lat, nie pięć, nie rok. To tylko jeden jedyny miesiąc. To tylko
sierpień… Trzydzieści dni i nic więcej. Więc może warto dać czadu, to znaczy
lepiej nie dawać czadu. He he…
A niegdyś, dawno, dawno temu było tak…
– Zdrowie! – ryczeliśmy na
całe gardło, kiedy piliśmy wódkę
i wznosiliśmy toasty za lepsze życie, za lepsze czasy, za przyszłość, za marzenia, za kobiety, które kochaliśmy, za przyjaźń, aby nigdy nie zginęła,
i inne takie. Czasami były to jakieś nieistotne bzdety, które zupełnie nic nie znaczyły. Ale i tak trzymaliśmy się razem od dziecka.
i wznosiliśmy toasty za lepsze życie, za lepsze czasy, za przyszłość, za marzenia, za kobiety, które kochaliśmy, za przyjaźń, aby nigdy nie zginęła,
i inne takie. Czasami były to jakieś nieistotne bzdety, które zupełnie nic nie znaczyły. Ale i tak trzymaliśmy się razem od dziecka.
Wujek to zawsze krzyczał wniebogłosy
niczym Trąby Jerychońskie.
– Za zdrowie Dzięcioła, i za zdrowie
Dudka, i za zdrowie tego, co jest wódka! – A potem łykał kielona bez przepity.
– Gumą jedzie! – krzyczał Przemo, kiedy
ktoś zbyt długo trzymał kolejkę. Kieliszek znaczy się. Krążył on na imprezach w
kanciapie często i gęsto. Czasem to się nawet w obieg puszczało dwa lub nawet
trzy, bo tyle ludzi siedziało w tamte dawne dni w naszej norze.
– Wali równo – wtórował
mu Maroł oraz Piotrek K. - czekając na kielicha. Aby tylko wypić wódki.
– Pijemy aż do dna – krzyczał Młody,
kiedy stukaliśmy się szyjkami
z tanich win gdzieś na Kęckich Kortach, na dworcu PKP lub nad Polskim Morzem.
z tanich win gdzieś na Kęckich Kortach, na dworcu PKP lub nad Polskim Morzem.
– Ja nie piję tej końcówki, bo na dole
to już jest tylko siara. – Ktoś rzucił kiedyś takim hasłem, kiedy na dnie butelki
wina zostały dwa łyki. Chyba Pepon, to był taki punk z Nowej Wsi.
– Jaka siara, co ty pierdolisz – zjebałem
Pepona od razu. – Moja kolej i niech będzie siara. Bo jak siara to siara, ważne, że kopie i tyle w temacie. –
Wziąłem od niego te resztki i wychlałem tę jego siarę. – Do dna… Co mi tam.
Wino to wino. Tanie to tanie. To i tak sam syf.
Siara, mówili wszyscy, bo to była siara, te
całe tanie, robione nie wiadomo z czego, bo na pewno nie z owoców.
Mieliśmy po 20 lat i dawaliśmy radę.
Piliśmy jak wszyscy naokoło. Byliśmy metalowcami, mieliśmy długie włosy, mieliśmy
dziecinne marzenia, żeby tak zawsze było, wiec nie wypadało nie pić.
– Pijemy siarę i chuj – mówił Zbyszek,
już na fazie.
– I chuj – wtórowali wszyscy. – I chuj… Aż
do dna. Póki wina nie brak. – Śmialiśmy się na całego jak dzieciaczki w kupie
piachu.
Bo kto z nami nie pił, był przeciwko
nam. Z nami to trzeba było pić jabcoki, tanie wina i te, nalewki, aha i jeszcze
przecież te kartonowe to też były. No i piwo of course, które było najlepsze,
ale wychodziło zawsze najdrożej,
Czekało się na weekend, kiedy chodziliśmy
wszyscy do technikum. Przychodził piątek i się waliło w kocioł na sto dwa.
Jedno piwko, drugie piwko, nalewka, a potem do baru na jeszcze jedno piwo, na
dobicie. Czasem nawet dwa. Jak kasy starczyło, bo nie śmierdzieliśmy groszem w
tamtym okresie, dlatego tanie jabole były dla nas bardzo cenne, albo raczej bezcenne.
I powrót do domu z Kęt na nogach. Się wracało czasami o 4 nad ranem. Czasem na
mrozie, przy minus 30 stopniach. Śpiki zamrażały jak nic.
Największe pijaki to ja, Wujek, Młody,
Zbyszek, Przemo oraz Piotr. To my trzymaliśmy się co weekend. Był jeszcze oczywiście Maroł,
Bułgar i Jaro, czy Adrian B. Ale to były inne klimaty. Oni nie byli metalami, jak nasza szóstka,
połączona tą samą muzyką – heavy metalem, AC piorun DC – i długimi włosami.
Co weekend się piło. Piło się, równo
się piło.
Pamiętam moje pierwsze pięć piw. Tak,
tak, tak… Za pierwszym razem wypiłem, aż pięć piw, ale była wtedy faza… Do
dzisiaj to pamiętam. Poszliśmy z Wujkiem na Nowowiejskie Dożynki i piliśmy, bo
się piło, a jak. Taki to był dla mnie czas. To były moje początki… i wszyscy
wtedy pili, bo 16 lat wskoczyło.
Pierwsze piwo to już lekko zaszumiało.
Drugie piwo, już coś mocniej
w głowie brzęczało. Po trzecim to już była faza niezła i zachciało się czwartego. Przyszły ciągi potem i na piąte. Na tym się skończyło tamtego dnia, bo brakło kasy, a może wypiłbym i więcej.
w głowie brzęczało. Po trzecim to już była faza niezła i zachciało się czwartego. Przyszły ciągi potem i na piąte. Na tym się skończyło tamtego dnia, bo brakło kasy, a może wypiłbym i więcej.
Moi znajomi to dziwili się, że pierwszy
raz piję i mam już na koncie pięć piw, kiedy oni siedzieli i ledwo tylko dwa
musnęli. Już wtedy wiedziałem, że będę miał zajebiście twardą głowę do picia. I
tak było potem, kiedy od 16-tej do północy potrafiłem wypić trzy… czteropaki
Żubra.
I piliśmy. Ale dzisiaj, po tylu latach,
nikt z nas nie ma problemu z alkoholem. Swoje się wypiło za młodu i tyle. Dzisiaj chłopaki mają rodziny,
żony i dzieci, i nie chlają co weekend, jak za dawnych dni. Tylko czasem, może od
święta, jak nadarzy się prawdziwa okazja, taka wiecie… Konkretna już.
A co do mnie? No to, że Ja
już 11 lat bez alkoholu i jestem z siebie dumny jak cholera, bo wytrwałem i
trwam nadal. Stoję niczym posępny Posejdon i trzymam się równo. To moje 11 lat,
dobrych lat. A wszystko dlatego, że zawsze się coś u mnie dzieje. Jestem w
ciągłym ruchu, ciągle coś robię, mam masę zajęć. Co prawda nie mam żony i dzieci
jak wszyscy moi przyjaciele. Może jest mi pisana samotność. Niezbadane są ścieżki
życia.
Wytrwajcie w sierpniu bez picia. O to Was
proszę… Trzymajcie się, cześć.
����
OdpowiedzUsuńSie działo,...
OdpowiedzUsuń