wtorek, 29 listopada 2016

TAKA CIEKAWOSTKA PRZYRODNICZA






Nie ma to jak opowiadać o własnym życiu obcym ludziom z Facebooka. No, ale cóż zrobić, taki jest dzisiejszy świat. Wylewamy wszystkie nasze bolączki i nadzieje w internetach. Też tak zrobię tym razem, w tym wpisie, co by nie odstawać od społeczeństwa, a co, mogę se. Pozdrawiam was, czytelnicy tego jakże marnego bloga, któremu nie wróżę przyszłości i kiedyś na pewno go usunę. W końcu moje teksty to nie jakieś wyrafinowane fajerwerki Gandalfa Szarego. 

 Do usług. Oto ja, J.S.Spider zakręcony, niczym francuski lodzik, polany czekoladą w upalny dzień. Całą noc nie mogłem zmrużyć oka, dlatego wcześnie rano, bo już o godzinie siódmej, na kęckim dworcu PKP, wpakowałem się do pociągu, który zmierza w stronę  pięknego Krakowa. Kraków, oh Kraków, jakże za tobą tęskniłem. 

Siedzę teraz w tej kupie stali. Maszyna leniwie snuje się po torach. Co kilkanaście metrów słychać piski i zgrzyty ciężkich kół, które stukają na każdym spojeniu koślawych szyn. Spoglądam przez okno na drzewa, domy, miasta i ludzi.

Wszystko zostaje w tyle, za moimi plecami. Kiedy tak obserwuję ten świat, mam wiarę w to, że kiedyś będzie wyglądał lepiej, bez wojen, głodu i ogólnego syfu, który teraz panuje niemal wszędzie, gdzie tylko jesteśmy my – ludzie. Bez nas świat byłby pustym, nudnym miejscem, gdzieś w galaktyce. Wierzę również w to, że kiedyś wszyscy będziemy równi i że będziemy żyli bez podziałów.
Obecnie, mam taki okres życia, w którym doskwiera mi wkurw na wszystko i wszystkich. Buzuje on w moim ciele niczym gorąca lawa. Jeśli za niedługo czegoś z tym nie zrobię, to chyba dojdzie do erupcji, która rozpiepszy całą galaktykę i przy okazji dostanie się moim najbliższym, a tego bym naprawdę nie chciał.



Wszystko zaczęło się od momentu, w którym zwiększyłem intensywność pisania, czyli dokładnie pierwszego września 2016. Mam teorię, która mówi, że okres twórczy spaczył moją psyche i sprawił, że mam totalny wkurw na otaczającą mnie rzeczywistość. Obecnie pracuję nad kilkoma tekstami naraz. Jeden to tekst fantastyczny, klimaty S-F, drugi opowiada o przygodach kilku dziwnych punkowców. Wydaje mi się, że przez to twórcze myślenie, wskaźnik na moim liczniku normalności nie znajduje się już we właściwym miejscu, lecz zaczyna się niebezpiecznie wychylać. Wszystko mnie wkurwia, jestem rozdrażniony i tak dzień za dniem. Wydaje mi się, że za kilka tygodni, jeśli czegoś nie zrobię, wskaźnik ustawi się na czerwonej kresce o osobliwej nazwie: „stary, masz przechlapane, idź do psychiatry, żeby dał ci coś na uspokojenie”. Podobno wszystko jest kwestią nastawienia. Nastawiasz się rano pozytywnie, to masz fajny dzień. Nastawiasz się negatywnie, to masz dzień zrypany.

Wydaje mi się, że kiedy stworzę ten wpis, będę musiał moje myśli skierować na tory bardziej optymistyczne i radosne. Tylko, że z tym może być ciężko, bo przecież w czasie ogólnego wkurwu na świat ciężko jest ot tak zacząć się uśmiechać. Muszę przynajmniej spróbować, może mi się uda, bo to jest kwestia nastawienia.

Taka ciekawostka przyrodnicza. Intensywność pisania powoduje u mnie problemy ze snem. Na dwa sposoby.


Sposób pierwszy: codziennie śnią mi się koszmary, dosyć realistyczne, przez co budzę się w środku nocy i czasem nie wiem, gdzie jestem. Pewnego razu obudziłem się o drugiej nad ranem. Otwieram oczy, patrzę, a tu, kurwa, pełno dymu. Myślę sobie: „ja pierdolę, pali się”. Zakładam po ciemku okulary i włączam moja małą lampkę przy łóżku. W pokoju robi się jasno i co? Dymu nagle nie ma. Okazało się, że ten dym pomyliłem ze ścianą, którą mam dwa centymetry po prawej stronie łóżka. Nie uwierzycie, jak się zdziwiłem, kiedy odkryłem prawdę. Byłem po prostu zaspany i stłamszony nocnymi koszmarami toteż wydawało mi się, że ta ściana to dym, bo ma taki sraczkowaty, gówniany kolor (pokój jest przed remontem, dlatego ściana jest sraczkowata i wygląda jak Britney Spears bez makijażu. To tylko tak informacja na ludzie, specjalnie dla was). 
Przy tych wszystkich koszmarach i tych nocnych panikach kilka razy wydawało mi się, że umieram.  Mówię wam, to uczucie chyba nie może pobić niczego, co przeżyłem w latach młodości. Budzisz się w środku nocy i jesteś posrany, bo wydaje ci się, że zaraz umrzesz. Ogarnia cię panika. Mówię wtedy do Boga, żeby mnie jeszcze nie zabierał, bo nie skończyłem kolejnej powieści Philipa K. Dicka, którą dopiero co zacząłem czytać. To trochę pomaga i panika ustępuje, dzięki czemu mam spokój przez kilka tygodni. Naprawdę mega dziwne uczucie. Macie tak czasem? Ciekawe, skąd się to bierze.

Sposób drugi: zaczyna dokuczać mi bezsenność. Mogę tutaj podać prawdziwe, nie ściemniane przykłady. Chociażby sam ten wpis, który właśnie czytacie. Jest w tej chwili godzina 7.53, a ja nie zmrużyłem oka przez całą noc. No po prostu nie mogłem i już. Kładłem się kilka razy, aby następnie wstać. I tak w koło i w koło. Wierciłem się jak szaman w tańcu, który ma sprowadzić deszcze w czasie suszy. Wstawałem, kładłem się i znowu wstawałem. Włączałem komputer, siedziałem na fejsie, na YT i gdzie się tylko da. Potem znowu zdjęcia obrabiałem i tak całą noc. A najlepsze jest to, że dzieje się tak coraz częściej i coraz więcej mam takich dziwnych nocy. No nic, jakoś to będzie.


Teraz jadę sobie spokojnie pociągiem, piszę, rozmyślam, co przyszłość przyniesie i co przeszłość dała. Ogólnie jestem zawieszony we wspomnieniach mojego życia niczym dobry pływak w basenie pełnym wody. Pozdrawiam.

1 komentarz:

Łączna liczba wyświetleń