niedziela, 21 lutego 2016

OPOWIEŚCI SURREALISTYCZNE - PRZEPIS NA PISANIE


Słyszeliście kiedyś o czymś takim, jak recepta na tekst? Nie? Ja tak! Mam wszystko spisane na kartce papieru. Poważnie, bez kitu. Ten znakomity przepis, klejnot nad klejnoty, został zakupiony przeze mnie od mojego przyjaciela. Jak go zdobył? Tak się składa, że ten bliski mi człowiek miał pewnego znajomego, który był kuzynem pewnej staruszki, która handlowała kwiatami w Uncymoglowie,  na  ulicy o dziwnej, a zarazem ciekawej nazwie. (Niestety, pamięć mnie zawodzi, jak ochrzczono tę ulicę).

 Uncymoglowo to miasto, w którym Harry Potter , ten znany Harry Potter, z tych znanych Potterów,  szkolił się w sztuce nazywanej  „hula-hoop”. No co? To, że był znanym czarodziejem, nie znaczy, że nie miał odchyłów od normy. Każdy z nas je ma. On też. Jednym z dziwactw tego młodego czarodzieja było właśnie dobrze znane i cenione przez mugoli hula-hoop. 
Ale skąd się wziął przepis na pisanie?  Pewnego grudniowego dnia obok staruszki przystanęło dwóch czarodziejów. Jednym z nich był znany Harry. Jaka była tożsamość drugiego rozmówcy? Niestety, ale nie udało mi się ustalić, z kim młody czarodziej akurat wtedy konwersował. W każdym bądź razie,  staruszka usłyszała, jak mówią o jakimś gadającym  koniu,  który pokazał się parę razy z pewnym wiedźminem. (Nie chodzi tutaj o Geralta z Rivii, Białego Wilka). Mówię o całkiem innym mutancie, o którym pan Andrzej słowem nawet nie pisnął w swoich książkach. Garons, tak nazywał się ten wiedźmin. Jak wiadomo w całym wszechświecie, miał ów mutant przygód bez liku, więcej niż inni wiedźmini razem wzięci. Ów Garons miał konia, co gadał jak najęty. Ta zacna klacz zawsze, kiedy nocowała przy ognisku, miała sny, a konkretnie koszmary, przez co musiała chodzić do  psychiatry. Razu jednego opowiadała temu specjaliście  o śnie, co to jej się objawił. Że ją niby lwy goniły po  lotniskowcu USS jakimśtam marynarki wojennej USA. Goniły ją i goniły, tak, że już myślała, że chcą ja chapsnąć i zjeść. (Nieświadoma, że inną sprawę do niej mają). I gdyby nie dwóch mechaników z Polski, którzy akurat w delegacji byli, sprawa potoczyłaby się inaczej. Niestety, stało się tak jak się stało. Józek oraz Staszek naprawiali  akurat  samolot  F16 .  Dobre chłopaki były i fach też w ręku miały, bo prawie zawodówkę skończyli. Wiele się w ich życiu działo. Ledwo co z Afganistanu przylecieli helikopterem. A co tam robili? Bomby! Hurtem bomby montowali  dla takich panów,  którzy je sobie przyczepiali do pasa.  Taki gościu robił coś w ten deseń: siadał na skuter i dawaj na pełnej piźdźie  w temperaturze 50  stopni Celsjusza w jakiś budynek.  Jeb!..  A potem to już tylko ogień i dym i zwłok zbieranie, bądź samych kończyn, gdy ciała naokoło w miazgę zamienione. Tym razem też mieli co przyczepić Płotce. Nie bomby, o co to, to nie… Skrzydła  tego zacnego samolotu, co przy nim grzebali. I tak, korzystając z chwili nieuwagi lwów (musiały sobie zrobić przerwę na siusiu), Józek i Staszek doczepili dwa wielkie metalowe skrzydła klaczy.  A ta jak nie wystartuje… Bez chwili zwłoki, aż za nią od kopyt ognisty ślad pozostał, z płomieni, na dwa metry.  Szła niczym przecinak… Szczęściem Józek miał gaśnicę, więc nią zagasił żywioł. W tym momencie lwy wyszły z ubikacji i jeden zdążył tylko krzyknąć za Płotką:
- Hej, gdzie lecisz? List mamy do ciebie od jaśnie oświeconego pana, księcia Kamatus, namiestnika Graso i północnego królestwa Janos.
Ale ona już nie słyszała, bo silniki ryczały głośno jak zwierzę zarzynane… Prędkość miała niezłą, prawie 50 km/h. Co prawda nie tak dużą, jak samoloty, ale znośną i grzywę jej rozwiało mocno na wszystkie strony. Szła prosto, potem w lewo troszkę odbiła, a potem ponownie lekka korekcja lotu i takim sposobem po dwóch minutach w Nowym Jorku się znalazła i zaczęła krążyć nad miastem niczym ptak wielki, aż chmury burzowe przygnało z południa. W połowie dnia ciemno się zrobiło. Ludzie na dole struchleli, bo przecież zaćmienia słońca nie zapowiadali na dzisiaj. Coś było nie tak, a ja wiem co. Klacz nie była w kibelku, tak jak lwy, gdyż nie miała złotówki potrzebnej, aby drzwi otworzyć. Nie wytrzymała kołując nad miastem. Zaczęło się bombardowanie. Ludzie krzyczeli i  sen się  skończył. Potem opowiedziała jeszcze  lekarzowi, jak się obudziła,  przy ognisku z krzykiem i czymś brzydko pachnącym niedaleko. Garons aż pisnął ze strachu, bo tak głośno zarżała po tym koszmarze.
         I właśnie od  tego  psychiatry  Harry dowiedział  się jednej bardzo istotnej rzeczy. Klacz, będąc w stanie hipnozy, zdradziła mu rzecz niesłychanie ciekawą, a zarazem dziwną, którą potem sprzedał młodemu czarodziejowi za 300 novigradzkich koron. Twierdziła, że przyśniła się jej receptura na pisanie, czyli tworzenie tekstów, oraz instrukcje, jak ją prawidłowo wykonać, aby się nie poparzyć bądź w monstrum jakowe nie zamienić.


"Magical potion", autor: lombrascura (http://lombrascura.deviantart.com/art/Magical-potion-332527823)

          Staruszka usłyszała wszystko od A do Z. Całą recepturę zapisała na kartce i potem sprzedała ją kuzynowi. Następnie ten kuzyn sprzedał ją mojemu przyjacielowi. Tak oto trafiła do mnie: za pisiont groszy.
Teraz wam ją zdradzę. Tylko cicho sza… Między nami to wszystko ma zostać. Aby wykonać taki eliksir, musisz mieć zakupionych czterdzieści nabojów niebieskich oraz dwa naboje czarne do pióra wiecznego. Wszystkie muszą zawierać demoniczną esencję z piekielnych czeluści na skraju życia i śmierci. Pamiętajcie, żeby kupować u uczciwych i sprawdzonych demonów  bądź w aptekach na skraju świadomości. Naboje muszą pasować do pióra wiecznego marki „Otchłań pisania”.  Pióro trzeba zakupić za minimum 200 sztab złota. Pióro musi posiadać pozłacaną stalówkę, tak, aby nie doszło do zakażenia podczas wstrzykiwania eliksiru. Jeżeli stalówka będzie inna niż złota, może dojść do zagięcia czasoprzestrzennego.      Konsekwencją będzie opuszczenie ziemi wraz ze śmiercią. Złoto neutralizuje działanie perioksyzycynytasupotrowdumu w trybie natychmiastowym i pozwala na bezpieczne wtłoczenie dożylne naparu.



Bierzemy czterdzieści nabojów niebieskich i odcinamy zaostrzonym nożykiem końcówki. Następnie wlewamy całą esencję do garnka. Lekko odgrzewamy aż do zagotowania. W tym czasie bierzemy dwa naboje czarne. Również odcinamy końcówki.  Następie zawartość jednego naboju wlewamy do garnka. Należy robić to powoli, tak, aby ciecz nas nie opryskała.  Jedna kropla co dziesięć sekund. Drugi  czarny nabój wypijamy duszkiem, kiedy skończymy wlewać pierwszy. Uwaga, jeżeli po jego opróżnieniu poczujesz silne zawroty głowy bądź dojdzie do torsji, niezwłocznie przerwij produkcję naparu i skontaktuj się z cyrulikiem. Niezwłocznie! Będzie to oznaczało, że jesteś niegodny. Jeżeli zaś poczujesz przypływ energii oraz zwiększenie siły i obrotów mózgu, wiedz, że coś z tego będzie. Kiedy dojdzie do wrzenia, natychmiast należy przelać wywar do szklanki przez sitko, a następnie wessać w zakupione wcześniej pióro. Później pozostaje tylko podwinąć rękaw, opasać ramię gumowym kablem, znaleźć żyłę i wbić jak najmocniej złotą stalówkę. Gorący wywar z esencją będzie wiedział, kiedy się wtłoczyć. Gotowe, możemy przystąpić do pisania. Uwaga! Aby eliksir działał, należy pisać  przez  minimum  cztery godziny dziennie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń