Zwieszam
się od zawsze. Niestety, coraz częściej mi się to przytrafia. Cholera jasna, co
jest z tym światem nie tak? Dlaczego jest tak popaprany i czasem beznadziejny,
kiedy spojrzymy na niego odrobinę szerzej i wyjdziemy poza to, co nas otacza?
Czy
macie tak, że czasem idąc ulicą, nagle, ni stąd, ni zowąd zwieszacie się i nie
wiecie, w którym ułamku czasu znajduje się wasze ciało i umysł? Ja mam takie zawieszki
dosyć często i nie wiem, gdzie wtedy jestem, chociaż wiem, gdzie stoję. Zwieszam
się czasem mocniej, a czasem tylko odrobinkę. Tak już mam i jest to ze mną od
dobrych kilku lat. A kiedy się to zaczęło? Nie wiem. Po prostu przyszło i już.
Spaceruję
sobie swobodnym krokiem. Wolniutko jak leniwiec. Nic mnie nie popędza. Idę, ot
tak, po prostu. Otacza mnie zgiełk wielkiego miasta. Uliczny gwar Krakowa.
Stare Miasto. Kazimierz. Rynek. Sukiennice. Auta, ludzie, kamienice z kominami,
z których bucha gęsty siwy dym. I jakoś tak dziwnie mi na sercu, kiedy patrzę
na to wszystko. No bo ptaszki nie śpiewają tak jak kiedyś, a powinny przecież.
Pewnie już wszystkie zdechły przez ten smog zimowy, który nie daje nam żyć. I
ci ludzie, na których patrzę, jacyś tacy smutni na tej ulicy. Nawet nie
trzymają się za ręce tak jak kiedyś. Przecież dzisiaj chyba szkoda czasu na
takie rzeczy jak dotyk, który jest ciepły i przyjemny, lecz już niemodny.
Mijają mnie, pary, mężczyźni, kobiety, dzieci, ale jacyś tacy dziwnie
przygaszeni, ze smętnym i szklistym wzrokiem. Idą tuż obok siebie, ale jakby
dzieliły ich lata świetlne. Idą ze smartfonami w dłoniach i parzą na te
kolorowe wyświetlacze, skrolują fejsa, bo takie teraz mamy czasy. To jest teraz
właściwie w modzie. Już widzę tytuł tego wpisu. Miało być „Zwieszam się od
zawsze”, ale chyba będzie „Zapatrzeni w smartfony”. W sumie to jest dobre hasło.
Takie na czasie w tym dwudziestym pierwszym wieku.
Patrzę na te pary i ani jedna się nie całuje,
tak jak niegdyś bywało. Nikt już nie mówi „kocham cię”. Nikt już nie mówi „jak
dobrze, że jesteś”. Nikt już nie mówi „dobrze cię czuć”. Nikt już nie mówi „dotykaj
mnie i trzymaj za rękę. Patrz na mnie i całuj mnie. Całuj mnie mocno”.
Prawda, że szkoda dzisiaj czasu na takie
rzeczy. Ciepły dotyk drugiej osoby jest rzadki. Nie dotykają się ludzie, bo są zapatrzeni
w smartfony. Elektryczne czarne dziury, które pochłaniają, miłość, przyjaźń,
dotyk i wszystkie inne uczucia.
I ogólnie jakoś tak ponuro i smutno
wszędzie, gdzie popatrzę. I nagle zatrzymuję się i stoję przez chwilę. Mówię
sobie: pas. Muszę odpocząć od tego świata.
To znaczy: chciałbym, ale się nie da. Gdziekolwiek się udam, będzie tak samo. Wszędzie
można spotkać cyborgi zamiast ludzi, zapatrzone w małe elektroniczne urządzenia.
Patrzę na to wszystko i zaczynam myśleć
o tych ptakach, co zdychają, o tych ludziach, co się nie dotykają, o miłości,
która pewnie gdzieś jest, lecz dalej niż bliżej. I wtedy przychodzi jak grom z
jasnego nieba… zwiecha, bo zwieszam się od zawsze. Cholera jasna, co jest z tym
światem nie tak? Pytam siebie.
Stoję pośrodku tego wszystkiego, wbity w
chodnik, jakby mnie ktoś za pomocą młota tam przytwierdził, i patrzę. Jestem
jak pal i nie mogę ruszyć się z miejsca. Otaczają mnie ludzie, którzy pędzą
szybciej niż światło. Trącają mnie ramionami, ale nawet nie spojrzą w oczy.
Pędzą tak sobie w swoich ścieśnionych trajektoriach i dziwacznie powykręcanych
wektorach, obranych kursach, które są niby proste, ale jakże dalekie od tego,
co ludzkie. Myślę sobie: Co nimi kieruje? Śmigają jak maleńkie neutrony wokół
atomów. Z domu do pracy, z pracy do domu. Z domu do sklepu, ze sklepu do innej
pracy. Z pracy do domu. Z domu do pracy. Bez skrajnych emocji, bez dotyku i
ciepła, bez uczuć, na które nie ma już czasu, bo pochłania je system i pogoń za
kasą. Nie można zatrzymać tego procesu. Już nie. Może kiedyś jeszcze by się
dało, lecz system, który nas otacza, to machina, z którą nikt już nie wygra.
Ile czasu nam zostało, zanim to wszystko pójdzie w cholerę, w diabły i w pizdu?
Kiedy przestaniemy istnieć? Może zostało nam jeszcze z pięćdziesiąt lat? Może
trochę więcej? Sześćdziesiąt? Zanim się wybijemy do nogi…
Tak już jest. Ten system nas zniszczy. Już
nas niszczy i jesteśmy bezradni jak małe dzieci. Nic już z tym nie możemy
zrobić.
I tak sobie dzisiaj z dnia na dzień krążymy
wokół przedmiotów, bez celu, bez skrupułów, bez uczuć. Z językami na wierzchu,
bo jeszcze to tutaj, to tam, to znowu gdzieś indziej i tam…
A
między tym wszystkim, w tej gonitwie makabrycznej, jeszcze jakiś zakup szybki w
wielkiej galerii handlowej, jednej z wielu, które sterczą w każdym mieście niczym
betonowe piekielne czeluści, zdobywając ludzkie dusze spragnione przedmiotów
bez duszy. Sam Szatan to wszystko napędza i szepcze za uchem: „Skręć tutaj i
tam jeszcze. Kup to i tamto. A może się przyda, a może nawet nie. Kup coś… kup
mi coś”.
Te piekielne galerie. To one pragną ludzkich
dusz najbardziej. A wejdź, duszo zagubiona i marna, i kup sobie coś na poprawę samopoczucia.
Jakiś ciuch, a może chcesz zegarek marki jakiejś tam, kolczyki albo pierścionek
marki innej niż jakaś tam, ale lepszej.
Stoję tak na środku drogi. Mrugam
oczyma, łza snuje się po policzkach i z wielkim łoskotem uderza o chodnik. Nie
ma już ptaków, nie ma ciepła dotyku, nie ma miłości, nie ma już normalnego
życia, gdzie człowiek człowiekowi równy. Stoję tak na środku drogi. To jest
skrzyżowanie i nie wiem, gdzie iść, Którą stronę obrać? Czas stoi, ale zarazem
pędzi. Jestem osamotniony w walce z konsumpcją i tą cholerną technologią, która
jest niczym mistyczny władca wszechświata, pochłaniacz życia i uczuć. Nawet
teraz, pisząc te słowa, korzystam z laptopa, bo też jestem więźniem tego, co
nas otacza. Systemu, który jest pewnie gorszy niż piekielne czeluści. Piekło
przy nim to wybawienie.
Kiedyś tak nie było, żeby coś nami
sterowało i mówiło „zrób to i tamto”. A teraz? Czasy się zmieniają i to, co robiliśmy
dwadzieścia lat temu, nie ma już sensu. Liczy się tylko tu i teraz. Patrzę
przez mój obiektyw na ludzi, robię zdjęcia na ulicy i czuję się wtedy taki mały.
I wiem, że nic nie znaczę, że nic nie mogę w tym moim wszechświecie, w tym moim
mikrokosmosie.
Jedno słowo się tylko na usta ciśnie. JPRDLĘ…
co jest ze mną nie tak? Co jest z tym światem nie tak i z tą gonitwą za czymś,
co nie ma duszy? Rządzą nami przedmioty, które są martwe i martwe zostaną na
zawsze, tak jak my za kilka lat. To one sprawiają, że też stajemy się martwi i
nieczuli na to, co jest prawdziwe i żyje. Jesteśmy trupami, które dzisiaj nie
mają czasu na rodzinę, na przyjaciół, na miłość, na śpiew ptaków.
Niekiedy
czuję się, jakby mnie ktoś zjadł i wysrał. Co jest z tym światem? My tutaj w
Polsce żyjemy jak paniska i królowie i narzekamy, na co tylko się da, goniąc za
kasą. A tam daleko od nas, za granicami Unii Europejskiej, szaleją jeźdźcy apokalipsy.
A na imię mają Śmierć, Wojna, Głód i Zaraza. Niestety, nasz świat nie jest
idealny. I najlepsze jest to, że nie mamy wpływu na to, co się dzieje tam
daleko od nas. Ba, nie mamy wpływu na to, co dzieje się tutaj. Bo nie mamy
wpływu! Zdajcie sobie wreszcie z tego sprawę, że nie jesteśmy w stanie wskórać nic, co
mogłoby poprawić to skrzywione zwierciadło życia. Zdajcie sobie z tego sprawę, że
nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się systemowi, który już dawno narzucił nam
łańcuchy na nasze dłonie i umysły.
Bo System już nas pochłonął jak świnia ziemniaki
w chlewie. On nas już zjada, a kiedy nas wysra, nie będzie to oznaczało nic
innego, jak tylko śmierć, bo tylko ona nas uwolni od tego, co jest tutaj. Taka jest
prawda. Systemu już nikt nie zmieni, za daleko to wszystko już zaszło. Nie
możemy już nic wskórać. Nie możemy zmienić tego, co jest. Przykro mi…