wtorek, 29 listopada 2016

TAKA CIEKAWOSTKA PRZYRODNICZA






Nie ma to jak opowiadać o własnym życiu obcym ludziom z Facebooka. No, ale cóż zrobić, taki jest dzisiejszy świat. Wylewamy wszystkie nasze bolączki i nadzieje w internetach. Też tak zrobię tym razem, w tym wpisie, co by nie odstawać od społeczeństwa, a co, mogę se. Pozdrawiam was, czytelnicy tego jakże marnego bloga, któremu nie wróżę przyszłości i kiedyś na pewno go usunę. W końcu moje teksty to nie jakieś wyrafinowane fajerwerki Gandalfa Szarego. 

 Do usług. Oto ja, J.S.Spider zakręcony, niczym francuski lodzik, polany czekoladą w upalny dzień. Całą noc nie mogłem zmrużyć oka, dlatego wcześnie rano, bo już o godzinie siódmej, na kęckim dworcu PKP, wpakowałem się do pociągu, który zmierza w stronę  pięknego Krakowa. Kraków, oh Kraków, jakże za tobą tęskniłem. 

Siedzę teraz w tej kupie stali. Maszyna leniwie snuje się po torach. Co kilkanaście metrów słychać piski i zgrzyty ciężkich kół, które stukają na każdym spojeniu koślawych szyn. Spoglądam przez okno na drzewa, domy, miasta i ludzi.

Wszystko zostaje w tyle, za moimi plecami. Kiedy tak obserwuję ten świat, mam wiarę w to, że kiedyś będzie wyglądał lepiej, bez wojen, głodu i ogólnego syfu, który teraz panuje niemal wszędzie, gdzie tylko jesteśmy my – ludzie. Bez nas świat byłby pustym, nudnym miejscem, gdzieś w galaktyce. Wierzę również w to, że kiedyś wszyscy będziemy równi i że będziemy żyli bez podziałów.
Obecnie, mam taki okres życia, w którym doskwiera mi wkurw na wszystko i wszystkich. Buzuje on w moim ciele niczym gorąca lawa. Jeśli za niedługo czegoś z tym nie zrobię, to chyba dojdzie do erupcji, która rozpiepszy całą galaktykę i przy okazji dostanie się moim najbliższym, a tego bym naprawdę nie chciał.



Wszystko zaczęło się od momentu, w którym zwiększyłem intensywność pisania, czyli dokładnie pierwszego września 2016. Mam teorię, która mówi, że okres twórczy spaczył moją psyche i sprawił, że mam totalny wkurw na otaczającą mnie rzeczywistość. Obecnie pracuję nad kilkoma tekstami naraz. Jeden to tekst fantastyczny, klimaty S-F, drugi opowiada o przygodach kilku dziwnych punkowców. Wydaje mi się, że przez to twórcze myślenie, wskaźnik na moim liczniku normalności nie znajduje się już we właściwym miejscu, lecz zaczyna się niebezpiecznie wychylać. Wszystko mnie wkurwia, jestem rozdrażniony i tak dzień za dniem. Wydaje mi się, że za kilka tygodni, jeśli czegoś nie zrobię, wskaźnik ustawi się na czerwonej kresce o osobliwej nazwie: „stary, masz przechlapane, idź do psychiatry, żeby dał ci coś na uspokojenie”. Podobno wszystko jest kwestią nastawienia. Nastawiasz się rano pozytywnie, to masz fajny dzień. Nastawiasz się negatywnie, to masz dzień zrypany.

Wydaje mi się, że kiedy stworzę ten wpis, będę musiał moje myśli skierować na tory bardziej optymistyczne i radosne. Tylko, że z tym może być ciężko, bo przecież w czasie ogólnego wkurwu na świat ciężko jest ot tak zacząć się uśmiechać. Muszę przynajmniej spróbować, może mi się uda, bo to jest kwestia nastawienia.

Taka ciekawostka przyrodnicza. Intensywność pisania powoduje u mnie problemy ze snem. Na dwa sposoby.


Sposób pierwszy: codziennie śnią mi się koszmary, dosyć realistyczne, przez co budzę się w środku nocy i czasem nie wiem, gdzie jestem. Pewnego razu obudziłem się o drugiej nad ranem. Otwieram oczy, patrzę, a tu, kurwa, pełno dymu. Myślę sobie: „ja pierdolę, pali się”. Zakładam po ciemku okulary i włączam moja małą lampkę przy łóżku. W pokoju robi się jasno i co? Dymu nagle nie ma. Okazało się, że ten dym pomyliłem ze ścianą, którą mam dwa centymetry po prawej stronie łóżka. Nie uwierzycie, jak się zdziwiłem, kiedy odkryłem prawdę. Byłem po prostu zaspany i stłamszony nocnymi koszmarami toteż wydawało mi się, że ta ściana to dym, bo ma taki sraczkowaty, gówniany kolor (pokój jest przed remontem, dlatego ściana jest sraczkowata i wygląda jak Britney Spears bez makijażu. To tylko tak informacja na ludzie, specjalnie dla was). 
Przy tych wszystkich koszmarach i tych nocnych panikach kilka razy wydawało mi się, że umieram.  Mówię wam, to uczucie chyba nie może pobić niczego, co przeżyłem w latach młodości. Budzisz się w środku nocy i jesteś posrany, bo wydaje ci się, że zaraz umrzesz. Ogarnia cię panika. Mówię wtedy do Boga, żeby mnie jeszcze nie zabierał, bo nie skończyłem kolejnej powieści Philipa K. Dicka, którą dopiero co zacząłem czytać. To trochę pomaga i panika ustępuje, dzięki czemu mam spokój przez kilka tygodni. Naprawdę mega dziwne uczucie. Macie tak czasem? Ciekawe, skąd się to bierze.

Sposób drugi: zaczyna dokuczać mi bezsenność. Mogę tutaj podać prawdziwe, nie ściemniane przykłady. Chociażby sam ten wpis, który właśnie czytacie. Jest w tej chwili godzina 7.53, a ja nie zmrużyłem oka przez całą noc. No po prostu nie mogłem i już. Kładłem się kilka razy, aby następnie wstać. I tak w koło i w koło. Wierciłem się jak szaman w tańcu, który ma sprowadzić deszcze w czasie suszy. Wstawałem, kładłem się i znowu wstawałem. Włączałem komputer, siedziałem na fejsie, na YT i gdzie się tylko da. Potem znowu zdjęcia obrabiałem i tak całą noc. A najlepsze jest to, że dzieje się tak coraz częściej i coraz więcej mam takich dziwnych nocy. No nic, jakoś to będzie.


Teraz jadę sobie spokojnie pociągiem, piszę, rozmyślam, co przyszłość przyniesie i co przeszłość dała. Ogólnie jestem zawieszony we wspomnieniach mojego życia niczym dobry pływak w basenie pełnym wody. Pozdrawiam.

czwartek, 24 listopada 2016

ONI - ŻULE




Są dosłownie wszędzie. Przetaczają się, niczym fale szarańczy, przez ulice każdego miasta i każdej wsi. Otaczają nas ze wszystkich stron. Napierają swoją obecnością na nasze życie, życie zwykłych wyjadaczy chleba. Gdzie nie spojrzysz, ONI tam są. Mało tego, ONI cię obserwują. Z daleka, zza winkla, widzą cię i czatują na ciebie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z ich obecności. Nie zwracasz na nich uwagi. Wypływają zza każdego rogu ulicy niczym mętna woda i snują się niby bez celu, szukając, węsząc gdzie się tylko da, bo może znajdzie się jakieś niedopite winko lub inny trunek. Może jakiś młokos zostawił po wyjściu z dyskoteki flaszkę, w której zostało jeszcze trochę wódki? Mają własne ścieżki, po których chodzą każdego dnia, wydeptane w pocie czoła, od sklepu do najbliższego parku, od parku do sklepu. No bo jak się nic nie robi cały dzień, to spacery są wskazane.

 ONI są obok nas, codziennie, każdego dnia, o każdej porze. Stoją od samego rana w swoich ulubionych punktach, na ogół w pobliżu spożywczego. W jakiejś wnęce, gdzie nie widać, jak chleją alkohol. Władze traktują ich jak wielki wrzód na dupie. ONI piją w miejscach publicznych i nawet mandaty nic nie dają. Nie da się ich pozbyć ot tak, bo są wpisani w polski krajobraz tak samo jak drzewa, ulice, czy zabytkowe budynki. 







Kiedy wychodzisz ze sklepu, masz wrażenie, że każdy twój ruch świdrują czyjeś oczy, ICH oczy. Oczy, które podążają za twoimi gestami i ruchami, oczy, które przykleiły się do ciebie jak gówno do podeszwy twojego trampka. Czujesz niemal na karku alkoholowy, świszczący oddech, który przyprawia cię o odruch wymiotny. Jest siódma rano – kto normalny o tej porze pije alkohol? Ja wiem, kto! ONI! ONI! ONI! Po trzykroć ONI. ONI obserwują cię od samego początku, od chwili, kiedy pojawiłeś się w ich rejonie i wszedłeś do Biedronki. A co może dla nich oznaczać to, że wszedłeś do Biedronki? Tylko jedno: że masz pieniądze, dużo pieniędzy, górę pieniędzy, którymi mógłbyś się przecież podzielić. Gdybyś nie wszedł do sklepu, olaliby cię sikiem prostym przerywanym, ale ty wszedłeś i to był błąd. Ale przecież musiałeś wejść, żeby coś kupić do jedzenia. I wiesz co? Już po tobie. Widzieli cię i teraz czekają, aż wreszcie wyjdziesz i wspomożesz małym datkiem. Stałeś się dla nich w tym momencie kimś więcej niż tylko zwykłym przechodniem, bo wszedłeś. Stałeś się dla nich Bogiem z kupą pieniędzy. Teraz jesteś klientem, że się tak wyrażę, dzięki któremu dzień nie będzie stracony, bo być może dzięki twojej składce napiją się czegoś mocniejszego. Jesteś człowiekiem, na którego czekali od piątej rano. Jak to dobrze rozegrają, możesz stać się ich bohaterem. To nie twoja wina, że za chwilę do ciebie podbiją. Coś ty. Nie przejmuj się tym. To nie twoja wina, że za chwilę będziesz czuł smród szczyn i alkoholu, kiedy do ciebie zagadają. Są rzeczy, na które nie masz wpływu i musisz się z tym pogodzić. To nie twoja wina, że pojawiłeś się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Czekali na kogoś takiego jak ty i się doczekali. Takie jest po prostu życie.



Wychodzisz uśmiechnięty z ciężką torbą zakupów. Patrzysz w niebo i co widzisz? Zajebistą pogodę. Słońce świeci. Delikatny, ciepły wiaterek owiewa ci twarz. Nawet ta wielka kolejka w Biedronce nie była w stanie zjebać ci dobrego humoru, który masz od samego rana. W dłoniach trzymasz torbę zakupów, masz w niej standardowe produkty spożywcze, w cholerę jedzenia itp. Opuszczasz budynek i z uśmiechem na ryjku zmierzasz w kierunku samochodu. Myślisz sobie, że chyba nic nie zrypie ci tego dnia, bo jest po prostu zajebiście. Podchodzisz do auta i otwierasz bagażnik, lecz coś jest nie tak. Coś zakrzywiło czasoprzestrzeń, czas nagle stanął w miejscu na kilkanaście sekund, a wstrzymał go jakiś byt nie z tego świata, który prawdopodobnie czai się za twoimi plecami. Masz wrażenie, że coś jest za tobą i nagle uświadamiasz sobie, że masz całkowitą rację. Coś się czai za tobą i chce cię zaatakować. Czas startuje i znowu toczy się własnym rytmem. Czujesz mrowienie na karku i dziwny zapach, który kojarzy ci się z alkoholem i sikami. Tak, to jest alkohol i ludzkie szczyny. Wdychasz ten smród i kręci ci się w głowie. Wtedy przypomina ci się coś, o czym zapomniałeś. Czyżby za twoimi plecami byli ONI? Przecież stali gdzieś niedaleko. Czyżby ONI, przyszli za tobą?





 Tak, kurwa, ONI przyszli za tobą. W twojej głowie kotłują się myśli. Boże, proszę Cię. To się nie dzieje naprawę. To nie mogą być ONI. Nie, Boże, błagam Cię, niech ONI nie stoją teraz za mną. Litości. Zaczynasz świrować, kiedy uświadamiasz sobie prawdę. ONI są za twoimi plecami, na sto procent. Na zewnątrz jesteś spokojny, ale w środku gotujesz się jak woda w czajniku. Powoli, bardzo ostrożnie się obracasz. Nie chcesz robić gwałtownych ruchów, bo się boisz, tego, co za chwilę zobaczysz. W sumie i tak już wiesz, kto za tobą stoi. Nie chcesz w to wierzyć, ale to jest prawda, najprawdziwsza w świecie prawda. Kojarzysz powoli fakty i kilku panów, którzy stali niedaleko wejścia do Biedronki.  Kończysz obrót i widzisz: przed tobą stoją ONI i patrzą na ciebie mętnym wzrokiem. Stoi przed tobą takich dwóch i lampią się na ciebie. Jeden z nich wyciąga dłoń, aby się przywitać, ale ty mu nie podajesz własnej, bo się boisz, że dostaniesz syfa albo coś jeszcze coś gorszego. Menel widzi to i robi mu się głupio, cofa rękę i tylko patrzy. Nagle ten, drugi trochę wyższy od partnera, odzywa się. Czujesz, jak wali od niego alkoholem. Napiera na ciebie. Ty się odsuwasz. Nie chcesz, aby cię przypadkiem dotknął. Myślisz sobie: ja pierdolę, jakby mnie teraz dotknął, złapałbym syfa jak nic. Chcesz wymiotować, ale musiałbyś wprost na ziemię. Chcesz uciekać, ale ONI, kurwa, ONI osaczyli cię tak, że nie masz możliwości jakiegokolwiek ruchu. Szach, mat.  Mówią do ciebie albo raczej coś tam bełkoczą. Wiesz, że chcą pieniędzy. ONI zawsze chcą pieniędzy i tylko pieniędzy. Słyszysz, jak ten wysoki mówi:
– Panie, weź pan poratuj złotówką – intensywna woń alkoholu roznosi się w promieniu kilku metrów.
Spierdalaj ode mnie, myślisz sobie. Oczywiście nie mówisz tego na głos, bo się nie opędzisz i jeszcze cię zaatakują.
– A na co zbieracie? – pytasz niby w trosce.
ONI mówią, że zbierają na jedzenie, ale to jest gówno prawda. W dupie mają jedzenie. Na co komu jedzenie? Dasz im dwa złote, to je przepiją.  Chcesz dać jedzenie, które masz w torbie, to się obrażą, bo wolą pieniądze. No to dajesz im te dwa złote, żeby sobie poszli. Biorą, dziękują i mykają po alkohol. W ten sposób zarobili dwa złote. Niestety tak to wygląda.





Tak w ogóle to cześć! Jestem J. S. Spider i witam serdecznie na moim marnym blogu, który ciągle chcę usunąć, ale zawsze coś mnie w ostatniej chwili powstrzymuje. Dzisiaj zapodałem dosyć kontrowersyjny temat, ale wydaje mi się, że jest na czasie. W sumie to chyba zawsze był. Kim w ogóle są ONI? ONI to żule, nieroby i wkurzający luje, pijaczki, dla których liczy się tylko alkohol i nic poza tym. Nie mylcie ich z bezdomnymi, bo bezdomni naprawdę są w potrzebie i potrzebują pomocy – w przeciwieństwie do żuli. ONI to wojownicy spod znaku taniego wina, nalewek, wódki i piwa.  Koczownicy miejscy, żołnierze trunków, wędrowne pijaczki walczące o każdy litr. Są niczym egipskie plagi. Wkurwiają każdą napotkana osobę jak pryszcze na mordzie, a nawet jeszcze bardziej.

Jestem na nich uczulony. Z jednej strony – jest mi ich nawet trochę żal, ale tylko do momentu, kiedy podejdą i zaczną sępić pieniądze. Taka jest prawda. Im się nawet nie da pomóc, w żaden sposób. Dasz jedzenie – wyrzucą. Dasz kasę na jedzenie – przepiją. Nie dasz nic – oplują cię i jeszcze się, nie daj Boże, przykleją na dłuższy czas, wiec lepiej dać złotówkę i mieć spokój. Ja na przykład stosuję metodę twardziela: jak do mnie jakiś podbija, to od razu rzucam mu w twarz:

– Niech pan ode mnie odejdzie, jest pan pijany! – mówię stanowczo i jest spokój. Czasem dodaję: – Bo na policję zadzwonię! – i mam spokój z delikwentem.

Na koniec mogę jeszcze tylko powiedzieć, że ONI nie są na straconej pozycji. Każdy żul może odmienić swoje życie.  Da się to zrobić. Sam wiem po sobie, że alkohol można rzucić w cholerę. Wiem to, bo sam miałem z tym problem. Dzisiaj leci mi już ósmy rok abstynencji. Da się? Da się. Można się wziąć w garść i znaleźć pracę.

Wystarczy chcieć i tyle.


niedziela, 21 lutego 2016

OPOWIEŚCI SURREALISTYCZNE - PRZEPIS NA PISANIE


Słyszeliście kiedyś o czymś takim, jak recepta na tekst? Nie? Ja tak! Mam wszystko spisane na kartce papieru. Poważnie, bez kitu. Ten znakomity przepis, klejnot nad klejnoty, został zakupiony przeze mnie od mojego przyjaciela. Jak go zdobył? Tak się składa, że ten bliski mi człowiek miał pewnego znajomego, który był kuzynem pewnej staruszki, która handlowała kwiatami w Uncymoglowie,  na  ulicy o dziwnej, a zarazem ciekawej nazwie. (Niestety, pamięć mnie zawodzi, jak ochrzczono tę ulicę).

 Uncymoglowo to miasto, w którym Harry Potter , ten znany Harry Potter, z tych znanych Potterów,  szkolił się w sztuce nazywanej  „hula-hoop”. No co? To, że był znanym czarodziejem, nie znaczy, że nie miał odchyłów od normy. Każdy z nas je ma. On też. Jednym z dziwactw tego młodego czarodzieja było właśnie dobrze znane i cenione przez mugoli hula-hoop. 
Ale skąd się wziął przepis na pisanie?  Pewnego grudniowego dnia obok staruszki przystanęło dwóch czarodziejów. Jednym z nich był znany Harry. Jaka była tożsamość drugiego rozmówcy? Niestety, ale nie udało mi się ustalić, z kim młody czarodziej akurat wtedy konwersował. W każdym bądź razie,  staruszka usłyszała, jak mówią o jakimś gadającym  koniu,  który pokazał się parę razy z pewnym wiedźminem. (Nie chodzi tutaj o Geralta z Rivii, Białego Wilka). Mówię o całkiem innym mutancie, o którym pan Andrzej słowem nawet nie pisnął w swoich książkach. Garons, tak nazywał się ten wiedźmin. Jak wiadomo w całym wszechświecie, miał ów mutant przygód bez liku, więcej niż inni wiedźmini razem wzięci. Ów Garons miał konia, co gadał jak najęty. Ta zacna klacz zawsze, kiedy nocowała przy ognisku, miała sny, a konkretnie koszmary, przez co musiała chodzić do  psychiatry. Razu jednego opowiadała temu specjaliście  o śnie, co to jej się objawił. Że ją niby lwy goniły po  lotniskowcu USS jakimśtam marynarki wojennej USA. Goniły ją i goniły, tak, że już myślała, że chcą ja chapsnąć i zjeść. (Nieświadoma, że inną sprawę do niej mają). I gdyby nie dwóch mechaników z Polski, którzy akurat w delegacji byli, sprawa potoczyłaby się inaczej. Niestety, stało się tak jak się stało. Józek oraz Staszek naprawiali  akurat  samolot  F16 .  Dobre chłopaki były i fach też w ręku miały, bo prawie zawodówkę skończyli. Wiele się w ich życiu działo. Ledwo co z Afganistanu przylecieli helikopterem. A co tam robili? Bomby! Hurtem bomby montowali  dla takich panów,  którzy je sobie przyczepiali do pasa.  Taki gościu robił coś w ten deseń: siadał na skuter i dawaj na pełnej piźdźie  w temperaturze 50  stopni Celsjusza w jakiś budynek.  Jeb!..  A potem to już tylko ogień i dym i zwłok zbieranie, bądź samych kończyn, gdy ciała naokoło w miazgę zamienione. Tym razem też mieli co przyczepić Płotce. Nie bomby, o co to, to nie… Skrzydła  tego zacnego samolotu, co przy nim grzebali. I tak, korzystając z chwili nieuwagi lwów (musiały sobie zrobić przerwę na siusiu), Józek i Staszek doczepili dwa wielkie metalowe skrzydła klaczy.  A ta jak nie wystartuje… Bez chwili zwłoki, aż za nią od kopyt ognisty ślad pozostał, z płomieni, na dwa metry.  Szła niczym przecinak… Szczęściem Józek miał gaśnicę, więc nią zagasił żywioł. W tym momencie lwy wyszły z ubikacji i jeden zdążył tylko krzyknąć za Płotką:
- Hej, gdzie lecisz? List mamy do ciebie od jaśnie oświeconego pana, księcia Kamatus, namiestnika Graso i północnego królestwa Janos.
Ale ona już nie słyszała, bo silniki ryczały głośno jak zwierzę zarzynane… Prędkość miała niezłą, prawie 50 km/h. Co prawda nie tak dużą, jak samoloty, ale znośną i grzywę jej rozwiało mocno na wszystkie strony. Szła prosto, potem w lewo troszkę odbiła, a potem ponownie lekka korekcja lotu i takim sposobem po dwóch minutach w Nowym Jorku się znalazła i zaczęła krążyć nad miastem niczym ptak wielki, aż chmury burzowe przygnało z południa. W połowie dnia ciemno się zrobiło. Ludzie na dole struchleli, bo przecież zaćmienia słońca nie zapowiadali na dzisiaj. Coś było nie tak, a ja wiem co. Klacz nie była w kibelku, tak jak lwy, gdyż nie miała złotówki potrzebnej, aby drzwi otworzyć. Nie wytrzymała kołując nad miastem. Zaczęło się bombardowanie. Ludzie krzyczeli i  sen się  skończył. Potem opowiedziała jeszcze  lekarzowi, jak się obudziła,  przy ognisku z krzykiem i czymś brzydko pachnącym niedaleko. Garons aż pisnął ze strachu, bo tak głośno zarżała po tym koszmarze.
         I właśnie od  tego  psychiatry  Harry dowiedział  się jednej bardzo istotnej rzeczy. Klacz, będąc w stanie hipnozy, zdradziła mu rzecz niesłychanie ciekawą, a zarazem dziwną, którą potem sprzedał młodemu czarodziejowi za 300 novigradzkich koron. Twierdziła, że przyśniła się jej receptura na pisanie, czyli tworzenie tekstów, oraz instrukcje, jak ją prawidłowo wykonać, aby się nie poparzyć bądź w monstrum jakowe nie zamienić.


"Magical potion", autor: lombrascura (http://lombrascura.deviantart.com/art/Magical-potion-332527823)

          Staruszka usłyszała wszystko od A do Z. Całą recepturę zapisała na kartce i potem sprzedała ją kuzynowi. Następnie ten kuzyn sprzedał ją mojemu przyjacielowi. Tak oto trafiła do mnie: za pisiont groszy.
Teraz wam ją zdradzę. Tylko cicho sza… Między nami to wszystko ma zostać. Aby wykonać taki eliksir, musisz mieć zakupionych czterdzieści nabojów niebieskich oraz dwa naboje czarne do pióra wiecznego. Wszystkie muszą zawierać demoniczną esencję z piekielnych czeluści na skraju życia i śmierci. Pamiętajcie, żeby kupować u uczciwych i sprawdzonych demonów  bądź w aptekach na skraju świadomości. Naboje muszą pasować do pióra wiecznego marki „Otchłań pisania”.  Pióro trzeba zakupić za minimum 200 sztab złota. Pióro musi posiadać pozłacaną stalówkę, tak, aby nie doszło do zakażenia podczas wstrzykiwania eliksiru. Jeżeli stalówka będzie inna niż złota, może dojść do zagięcia czasoprzestrzennego.      Konsekwencją będzie opuszczenie ziemi wraz ze śmiercią. Złoto neutralizuje działanie perioksyzycynytasupotrowdumu w trybie natychmiastowym i pozwala na bezpieczne wtłoczenie dożylne naparu.



Bierzemy czterdzieści nabojów niebieskich i odcinamy zaostrzonym nożykiem końcówki. Następnie wlewamy całą esencję do garnka. Lekko odgrzewamy aż do zagotowania. W tym czasie bierzemy dwa naboje czarne. Również odcinamy końcówki.  Następie zawartość jednego naboju wlewamy do garnka. Należy robić to powoli, tak, aby ciecz nas nie opryskała.  Jedna kropla co dziesięć sekund. Drugi  czarny nabój wypijamy duszkiem, kiedy skończymy wlewać pierwszy. Uwaga, jeżeli po jego opróżnieniu poczujesz silne zawroty głowy bądź dojdzie do torsji, niezwłocznie przerwij produkcję naparu i skontaktuj się z cyrulikiem. Niezwłocznie! Będzie to oznaczało, że jesteś niegodny. Jeżeli zaś poczujesz przypływ energii oraz zwiększenie siły i obrotów mózgu, wiedz, że coś z tego będzie. Kiedy dojdzie do wrzenia, natychmiast należy przelać wywar do szklanki przez sitko, a następnie wessać w zakupione wcześniej pióro. Później pozostaje tylko podwinąć rękaw, opasać ramię gumowym kablem, znaleźć żyłę i wbić jak najmocniej złotą stalówkę. Gorący wywar z esencją będzie wiedział, kiedy się wtłoczyć. Gotowe, możemy przystąpić do pisania. Uwaga! Aby eliksir działał, należy pisać  przez  minimum  cztery godziny dziennie.



Łączna liczba wyświetleń