
Wiem,
że niektórzy z was nazwą ich szarpidrutami (na pewno znajdą się tacy, którzy
nie lubią heavy metalu, bo lubią na przykład coś innego – hip-hop, rap, soul,
bluesa itd. No cóż, są różne gusta i guściki, szanuję to, każda muzyka ma jakiś
przekaz i każdy z nas kocha coś innego), lecz ja się z nimi wychowałem i
słucham ich od lat, a grają rewelacyjnie i do tego dają czadu na koncertach jak
nikt inny. Mają swoje lata, a jednak ich koncerty przyciągają rzesze fanów. Nie
trzeba szukać daleko. W tym roku Iron Maiden gra dwa koncerty z rzędu w
Krakowie. Widocznie da się w takim wieku pociągnąć dwie imprezy i podejrzewam,
że gdyby chcieli, to zagraliby nawet te dwa koncerty w ciągu jednego dnia. Nie bądźmy jednak za bardzo wymagający, bo jednak swoje
lata mają i musimy to uszanować jako fani heavy metalu.
Te legendy hard rocka zacząłem za ich kunszt
podziwiać w technikum, gdy jeszcze byłem piękny i młody, a życie wcale nie
przytłaczało, bo to był czas i styl na młodość, która niestety szybko minęła.
Czasem sobie myślę, że za szybko. Przeleciało… Hmm, to już będzie czternaście
lat, jak by na to nie patrzeć. No tak, w dwa tysiące czwartym zdałem maturę i
skończyłem technikum, opuszczając progi kęckiego Kopernika. Wielkie WOW i „ale
ten czas leci”!
Ale
jak to się zaczęło, z tymi Ironami i AC/DC? Może zacznę od tego, że w podstawówce muzyka raczej mnie nie
interesowała, nie rajcowała, jak to się mówi. Jakoś nie miałem ulubionego nurtu
ani tożsamości muzycznej, z której mógłbym czerpać garściami. Jedną z głównych
przyczyn był brak sprzętu do słuchania muzyki. Niestety, w tamtym okresie po
prostu nie miałem hajsu, żeby kupić sobie jakieś fajne kolumny, odtwarzacz płyt
oraz wzmacniacz.
Dopiero w technikum udało mi się skompletować
taki mini sprzęcik.
A wszystko za sprawą mojego kumpla. Wujek, dzięki ci za to, człowieku, to był dobry sprzęt i służył mi przez wiele lat. To właśnie Wujek odsprzedał mi to wszystko za przystępną cenę. A ja, jak to miałem w zwyczaju, postawiłem mu jeszcze za to kilka dodatkowych piw oraz jednego jabcoka, którego oczywiście wspólnie obaliliśmy na dworcu kolejowym w Kętach.
A wszystko za sprawą mojego kumpla. Wujek, dzięki ci za to, człowieku, to był dobry sprzęt i służył mi przez wiele lat. To właśnie Wujek odsprzedał mi to wszystko za przystępną cenę. A ja, jak to miałem w zwyczaju, postawiłem mu jeszcze za to kilka dodatkowych piw oraz jednego jabcoka, którego oczywiście wspólnie obaliliśmy na dworcu kolejowym w Kętach.
Ale zostawmy na razie czasy technikum i
wróćmy do podstawówki, która była bezpłciowa muzycznie. W tamtym okresie nie wiedziałem,
że na namiętne słuchanie Ironów i AC/DC muszę poczekać jeszcze kilka dobrych
lat, kiedy to mój mózg całkowicie do tego dojrzeje (jak również do wielu innych
rzeczy i spraw. Wiecie na pewno, że czasem dorasta się do czegoś niemal przez pół
życia).
Wydaje mi się zresztą, że podstawówka to nie
jest dobry moment na słuchanie muzyki. Umysł jeszcze nie jest na to gotowy, są
inne sprawy. Takiej tożsamości muzycznej człowiek dostaje znacznie później,
kiedy rodzi się w nim buntownik, w wieku piętnastu, szesnastu lat, gdy nasz
umysł jest już nieco starszy i bardziej otwarty na nowe horyzonty.
Czasem nawet otoczenie ludzi, z którymi się
przebywa, sprawia, że zaczynamy jarać się hip-hopem, metalem, punkiem czy
jakimś innym gatunkiem muzyki.
Siedzisz z kumplami w jakiejś dziupli, w domku
na drzewie czy innej kanciapie i nagle ktoś przynosi płytę jakiegoś zespołu,
którego nie znasz, a który po przesłuchaniu pierwszego kawałka przypada ci do
gustu Słuchasz całej płytki, czy też – niegdyś
– kasety i nagle odkrywasz, że to jest to, na co czekałeś od lat.
Tak
było w moim przypadku, kiedy kuzyn Przemo wniósł do naszej kanciapy płytę Iron Maiden.
Na pewno kojarzycie jeden z najbardziej znanych utworów tej kapeli, Fear of The Dark. Kultowy kawałek, a cała płyta z 1992 roku.
Od
tego momentu wszystko się zmieniło. Przemo zasiał we mnie ziarno metalu, które
zaczęło powoli kiełkować. To się stało, kiedy rozpocząłem naukę w kęckim technikum.
Przełom wieków, był to rok 1999. To wtedy zaczęło się moje metalowanie na całego,
razem z piciem taniego wina z Wujkiem, Młodym, moim kuzynem Przemkiem oraz Zbyszkiem.
Takie to były te czasy. Stare i dobre.
Wtedy to stałem się nim, stałem się metalem z
krwi, kości i glanów. Na pewno kojarzycie tę subkulturę. Metale to coś pomiędzy
punkami a skinami, tylko zamiast punka na głowie czy łysej pały nosi się długie
włosy.
Technikum przyniosło wiele rzeczy
różnych, różnistych i na pewno miłość do Ironów i AC/DC.
Tak
w ogóle to w 2002 roku rozpocząłem uprawę roślin, czyli zapuszczanie długich
włosów, które do dzisiaj goszczą na mojej głowie. Co prawda już zaczęły się pokazywać siwe
pasemka, lecz o ścięciu nawet nie myślę, bo w sumie nie wypadają. A jak nie
wypadają, to mogą jeszcze rosnąć. Łysina
mi chyba nie grozi, więc co tam, niech se rosną dalej razem z brodą, którą też
sobie zapuszczam od lipca 2017. I też se rośnie. A jak.
Prawda
była też taka, że chcąc być metalem, musiałem zapuścić włosy, bo jak by to
wyglądało? Metal bez długich włosów? Trochę lipa.
Technikum… to były piękne czasy. Długie
włosy, czarne jak noc ciuchy i standardowo glany najlepszej firmy Stale, które to niejedną butelkę po piwie
rozwaliły (mieliśmy taki zwyczaj, gdy wracaliśmy nad ranem z koncertów. Ustawialiśmy
puste butelki po piwie i kopaliśmy w nie glanami. Jedne leciały daleko, inne rozwalały
się w odrobinki, kiedy glan stykał się ze szkłem).
Dzisiaj już co prawda na czarno się nie
ubieram i glany gdzieś się zapodziały, ale metal
heart mam dalej.
PS: Wybieram się 27 lipca na Ironów do
Krakowa. Oj, będzie się działo, bo skład ze mną jedzie dobry. Hary standardowo
i jeszcze dokooptowali się do nas Andrzej O. oraz Dariusz W. Bilety kupione.
Pozostaje czekać cierpliwie.
Do zobaczenia na szlaku życia i może na
koncercie Ironów w Krakowie. J Kto wie, może
się zobaczymy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz