
Przy
tym, co się teraz dzieje na świecie oraz w naszym kraju, gdzie zalewa nas koronawirus
z każdej możliwej strony, to jak nigdy mam ochotę włożyć wygodne buty, wsiąść w
auto i po prostu pojechać gdzieś, gdzie zaczyna się jakikolwiek górski szlak.
Może do Zawoi na przykład, albo i jeszcze dalej… Zakopane? Tatry? Albo jeszcze
dalej, hmm, Ustrzyki i Bieszczady? Czemu nie? Jeszcze nie wędrowałem po Bieszczadach,
a słyszałem, że są piękne jak jutrzenka i dzikie tak samo jak dziki zachód z
westernów z Clintem Eastwoodem.
Tak bardzo pragnę zarzucić wielki plecak
na plecy i ruszyć szlakiem przez wzniesienia, doliny, szczyty i przełęcze. Między
drzewami, między skałami, gdzie niebo nade mną i tylko niebo. I pragnę iść, ciągle
iść w stronę słońca, aż po horyzontu kres. Chcę być gdzieś wysoko, bliżej Boga Wszechmogącego
i Jego potęgi, bliżej natury i tego, co w sobie kryje. Jakże chciałbym iść i nie
myśleć o tym, co nas czeka za kilka tygodni i miesięcy. Jakże chciałbym iść i
żeby moje myśli stały się czyste jak źródlana woda. Po prostu iść i cieszyć się
tym, że jestem akurat tu i teraz, jako człowiek, który kocha życie.
Pragnę poczuć znowu szlak pod stopami. Pragnę
poczuć zapach wiosny w górach. Pragnę słyszeć ptaki na drzewach zielonych od
świeżych wiosennych liści. Ja jestem, byłem i będę, i pragnę gór od rana do wieczora.
I kiedy władza otworzy dostęp do lasów, to pierwsze, co zrobię, to wsiądę do
auta i pojadę gdzieś, gdzie tylko zaczyna się droga, a stamtąd to już czerwonym
szlakiem na szczyt. I zobaczę wtedy z niego Polskę, naszą kochana Polskę, jak
okiem sięgnąć. I krzyknę dla siebie i dla was, na całego gardło: kocham cię,
Polsko, kocham cię, Życie…