Mam ochotę podzielić się z Wami moimi luźnymi przemyśleniami o fotografii ulicznej. Będzie to taka mała garść myśli, którą wyszperałem w mojej głowie i które chcę Wam przekazać.
Kiedy jestem na ulicach Krakowa, totalnie wyciszam moje wnętrze, oddając się pasji. Zatracam się w niej wtedy do reszty niczym pływak w basenie pełnym wody. Wtedy to wszystkie troski, smutki i zmartwienia, które mnie męczą co jakiś czas, ulatują delikatnie do góry, gdzieś wysoko.
Street
Photography ma to do siebie, że nie muszę mówić ludziom, co mają w danym
momencie zrobić przed moim obiektywem. Nie muszę mówić, jak mają patrzeć, jak
się uśmiechać, jak stać, aby było dobrze, jak pokazywać emocje. Nie muszę im
mówić, jacy mają być. Oni po prostu są.
Żyją w swoim życiu, w jakimś sobie znanym rytmie i nurcie czasu, a
ja rejestruję ten czas w moich kadrach.
Oni żyją, bo są częścią życia, a życie jest
nimi. Płyną przez nie, niczym wielkie i małe statki po bezkresie oceanów. Na
ulicy ludzie nie udają. Nie grają jakichś dziwacznych ról. To nie aktorzy, to
nie lalki ani marionetki. To są ludzie, czasem niby-zwyczajni, ale jednak
bohaterowie moich zdjęć.


Na ulicy każdy jest sobą i ma jedno
życie, własne, z którego korzysta tak jak chce, a ja staram się złapać to
życie. Pochwycić i zatrzymać.
Najwspanialsza dla mnie jest chwila, gdy
patrzę na zdjęcie, które wykonałem przed chwilą i widzę na nim emocje w
oczach, gestach, w wyrazie twarzy. Lubię, kiedy moje fotografie mówią do mnie
przez tych ludzi. Kiedy niemal krzyczą.
Czuję się wtedy jak ktoś wyjątkowy, ktoś, kto na ułamek sekundy stał się częścią ich szalonego albo spokojnego życia. Czuję się jak ktoś, kto wszedł w skórę tych ludzi i razem z nimi zamieszkał, na ten jeden ułamek sekundy.
