Słyszeliście kiedyś o
czymś takim, jak recepta na tekst? Nie? Ja tak! Mam wszystko spisane na kartce
papieru. Poważnie, bez kitu. Ten znakomity przepis, klejnot nad klejnoty, został
zakupiony przeze mnie od mojego przyjaciela. Jak go zdobył? Tak się składa, że
ten bliski mi człowiek miał pewnego znajomego, który był kuzynem pewnej
staruszki, która handlowała kwiatami w Uncymoglowie, na ulicy o dziwnej, a zarazem ciekawej nazwie. (Niestety,
pamięć mnie zawodzi, jak ochrzczono tę ulicę).
Uncymoglowo to miasto, w którym Harry Potter , ten znany Harry Potter, z tych znanych Potterów, szkolił się w sztuce nazywanej „hula-hoop”. No co? To, że był znanym czarodziejem, nie znaczy, że nie miał odchyłów od normy. Każdy z nas je ma. On też. Jednym z dziwactw tego młodego czarodzieja było właśnie dobrze znane i cenione przez mugoli hula-hoop.
Uncymoglowo to miasto, w którym Harry Potter , ten znany Harry Potter, z tych znanych Potterów, szkolił się w sztuce nazywanej „hula-hoop”. No co? To, że był znanym czarodziejem, nie znaczy, że nie miał odchyłów od normy. Każdy z nas je ma. On też. Jednym z dziwactw tego młodego czarodzieja było właśnie dobrze znane i cenione przez mugoli hula-hoop.
Ale skąd się wziął
przepis na pisanie? Pewnego grudniowego
dnia obok staruszki przystanęło dwóch czarodziejów. Jednym z nich był znany Harry.
Jaka była tożsamość drugiego rozmówcy? Niestety, ale nie udało mi się ustalić,
z kim młody czarodziej akurat wtedy konwersował. W każdym bądź razie, staruszka usłyszała, jak mówią o jakimś
gadającym koniu, który pokazał się parę razy z pewnym
wiedźminem. (Nie chodzi tutaj o Geralta z Rivii, Białego Wilka). Mówię o
całkiem innym mutancie, o którym pan Andrzej słowem nawet nie pisnął w swoich
książkach. Garons, tak nazywał się ten wiedźmin. Jak wiadomo w całym
wszechświecie, miał ów mutant przygód bez liku, więcej niż inni wiedźmini razem
wzięci. Ów Garons miał konia, co gadał jak najęty. Ta zacna klacz zawsze, kiedy
nocowała przy ognisku, miała sny, a konkretnie koszmary, przez co musiała chodzić
do psychiatry. Razu jednego opowiadała temu
specjaliście o śnie, co to jej się objawił.
Że ją niby lwy goniły po lotniskowcu USS
jakimśtam marynarki wojennej USA. Goniły ją i goniły, tak, że już myślała,
że chcą ja chapsnąć i zjeść. (Nieświadoma, że inną sprawę do niej mają). I gdyby nie dwóch mechaników z Polski, którzy akurat w delegacji byli, sprawa
potoczyłaby się inaczej. Niestety, stało się tak jak się stało. Józek oraz
Staszek naprawiali akurat samolot F16 . Dobre chłopaki były i fach też w ręku miały,
bo prawie zawodówkę skończyli. Wiele się w ich życiu działo. Ledwo co z Afganistanu
przylecieli helikopterem. A co tam robili? Bomby! Hurtem bomby montowali dla takich panów, którzy je sobie przyczepiali do pasa. Taki gościu robił coś w ten deseń: siadał na
skuter i dawaj na pełnej piźdźie w temperaturze 50 stopni Celsjusza w jakiś budynek. Jeb!.. A potem to już tylko ogień i dym i zwłok
zbieranie, bądź samych kończyn, gdy ciała naokoło w miazgę zamienione. Tym
razem też mieli co przyczepić Płotce. Nie bomby, o co to, to nie… Skrzydła tego zacnego samolotu, co przy nim grzebali. I
tak, korzystając z chwili nieuwagi lwów (musiały sobie zrobić przerwę na siusiu),
Józek i Staszek doczepili dwa wielkie metalowe skrzydła klaczy. A ta jak nie wystartuje… Bez chwili zwłoki, aż
za nią od kopyt ognisty ślad pozostał, z płomieni, na dwa metry. Szła niczym przecinak… Szczęściem Józek miał
gaśnicę, więc nią zagasił żywioł. W tym momencie lwy wyszły z ubikacji i jeden
zdążył tylko krzyknąć za Płotką:
- Hej, gdzie lecisz? List mamy do ciebie
od jaśnie oświeconego pana, księcia Kamatus, namiestnika Graso i północnego
królestwa Janos.
Ale ona już nie słyszała,
bo silniki ryczały głośno jak zwierzę zarzynane… Prędkość miała niezłą, prawie
50 km/h. Co prawda nie tak dużą, jak samoloty, ale znośną i grzywę jej rozwiało
mocno na wszystkie strony. Szła prosto, potem w lewo troszkę odbiła, a potem
ponownie lekka korekcja lotu i takim sposobem po dwóch minutach w Nowym Jorku
się znalazła i zaczęła krążyć nad miastem niczym ptak wielki, aż chmury burzowe
przygnało z południa. W połowie dnia ciemno się zrobiło. Ludzie na dole
struchleli, bo przecież zaćmienia słońca nie zapowiadali na dzisiaj. Coś było
nie tak, a ja wiem co. Klacz nie była w kibelku, tak jak lwy, gdyż nie miała złotówki
potrzebnej, aby drzwi otworzyć. Nie wytrzymała kołując nad miastem. Zaczęło się
bombardowanie. Ludzie krzyczeli i sen
się skończył. Potem opowiedziała jeszcze lekarzowi, jak się obudziła, przy ognisku z krzykiem i czymś brzydko
pachnącym niedaleko. Garons aż pisnął ze strachu, bo tak głośno zarżała po tym
koszmarze.
I
właśnie od tego psychiatry
Harry dowiedział się jednej
bardzo istotnej rzeczy. Klacz, będąc w stanie hipnozy, zdradziła mu rzecz
niesłychanie ciekawą, a zarazem dziwną, którą potem sprzedał młodemu
czarodziejowi za 300 novigradzkich koron. Twierdziła, że przyśniła się jej receptura
na pisanie, czyli tworzenie tekstów, oraz instrukcje, jak ją prawidłowo
wykonać, aby się nie poparzyć bądź w monstrum jakowe nie zamienić.
![]() |
"Magical potion", autor: lombrascura (http://lombrascura.deviantart.com/art/Magical-potion-332527823) |
Staruszka usłyszała wszystko od A do Z. Całą recepturę
zapisała na kartce i potem sprzedała ją kuzynowi. Następnie ten kuzyn sprzedał
ją mojemu przyjacielowi. Tak oto trafiła do mnie: za pisiont groszy.
Teraz wam ją zdradzę.
Tylko cicho sza… Między nami to wszystko ma zostać. Aby wykonać taki eliksir,
musisz mieć zakupionych czterdzieści nabojów niebieskich oraz dwa naboje czarne
do pióra wiecznego. Wszystkie muszą zawierać demoniczną esencję z piekielnych
czeluści na skraju życia i śmierci. Pamiętajcie, żeby kupować u uczciwych
i sprawdzonych demonów bądź w aptekach
na skraju świadomości. Naboje muszą pasować do pióra wiecznego marki „Otchłań
pisania”. Pióro trzeba zakupić za
minimum 200 sztab złota. Pióro musi posiadać pozłacaną stalówkę, tak, aby nie
doszło do zakażenia podczas wstrzykiwania eliksiru. Jeżeli stalówka będzie inna
niż złota, może dojść do zagięcia czasoprzestrzennego. Konsekwencją będzie opuszczenie ziemi wraz ze śmiercią.
Złoto neutralizuje działanie perioksyzycynytasupotrowdumu w trybie
natychmiastowym i pozwala na bezpieczne wtłoczenie dożylne naparu.
Bierzemy czterdzieści nabojów
niebieskich i odcinamy zaostrzonym nożykiem końcówki. Następnie wlewamy całą
esencję do garnka. Lekko odgrzewamy aż do zagotowania. W tym czasie bierzemy
dwa naboje czarne. Również odcinamy końcówki.
Następie zawartość jednego naboju wlewamy do garnka. Należy robić to
powoli, tak, aby ciecz nas nie opryskała.
Jedna kropla co dziesięć sekund. Drugi
czarny nabój wypijamy duszkiem, kiedy skończymy wlewać pierwszy. Uwaga,
jeżeli po jego opróżnieniu poczujesz silne zawroty głowy bądź dojdzie do
torsji, niezwłocznie przerwij produkcję naparu i skontaktuj się z cyrulikiem.
Niezwłocznie! Będzie to oznaczało, że jesteś niegodny. Jeżeli zaś poczujesz
przypływ energii oraz zwiększenie siły i obrotów mózgu, wiedz, że coś z tego
będzie. Kiedy dojdzie do wrzenia, natychmiast należy przelać wywar do szklanki
przez sitko, a następnie wessać w zakupione wcześniej pióro. Później
pozostaje tylko podwinąć rękaw, opasać ramię gumowym kablem, znaleźć żyłę i
wbić jak najmocniej złotą stalówkę. Gorący wywar z esencją będzie wiedział,
kiedy się wtłoczyć. Gotowe, możemy przystąpić do pisania. Uwaga! Aby eliksir
działał, należy pisać przez minimum
cztery godziny dziennie.