Siedzę na łóżku i piszę, bo co innego można robić o czwartej nad ranem i to na dodatek w niedzielę? Piszę ostro i szybko, moje myśli są zdecydowane i składam je pod moimi palcami, które wędrują z jednego końca klawiatury na drugi. Swoją drogą, klawiatura niemal płonie, jedno kliknięcie klawisza trwa dosłownie ułamek sekundy, słowo za słowem, bez końca. Tekst się pisze, tworzy, powstaje niczym Feniks z popiołów i staje się realny tak samo jak ja czy ty. Klawiatura płonie, niczym ognie piekielne. Jest rozgrzana do czerwoności. Czuję nawet swąd plastiku oraz powykręcanych myśli, które kołatają sie gdzieś na krańcach mojej spaczonej świadomości.
Taki to tekst, taka to myśl, w tej chwili przelewana na elektroniczne kartki papieru w Wordzie, na moim starym, zdezelowanym jak ten świat laptopie.
Po mojej lewej paruje sobie mała czarna. No, wiecie, o co mi chodzi? No o kawę przecie. Od zawsze chodzi mi o kawę.
I tak sobie stoi na biurku. Stoi i stoi. Stoi i stoi jak ta znana lokomotywa, co z niej bucha para i kłęby dymu. A ja sobie piszę, i piszę, i piszę. Kurde, muszę się jej w końcu napić – tej kawy, bo przecież zaraz wystygnie, a tego tobyśmy nie chcieli. Mój maleńki skarbie. Zerkam na nią kątem oka i patrzę przez chwilę. A ona co? No, stoi sobie i paruje.
No to piję łyczek, a za dziesięć minut drugi. Z każdym łyczkiem jest jej mniej i to jest minus, lecz wciąż paruje, a to jest plus, bo ciepła. No to tego, tak se biorę do ręki tę kawę po kolejnych długich minutach, bo piszę cały czas, i gubię się w innym wymiarze, lecz wracam z niego, aby napić się kawy i co? Upijam łyk i wiem, że się spóźniłem. Za późno wróciłem. Nagle przeklinam cały świat i każdego człowieka na ziemi, bo kawa. Tak, kawa, co to po mojej lewej stoi od ponad godziny, już jest zimna jak kostki lodu w zamrażarce. Zimna, jak królowa zimy, zimna jak coś, co tylko może być zimne, i ma chyba bezwzględne zero. −273,15 °C = 0 K. Już mi się jej nie chce pić, bo pisząc, zmarnowałem szansę na wypicie gorącej. Odleciałem zbyt daleko i nie było mnie długo. Za długo. Cały rytuał poszedł się paść w pizdu… Cholera. Przeklinam teraz cały wszechświat i to moje krótkie życie. Idę ją wylać, bo co mi po zimnej kawie, straciłem szansę, bo pisałem ten tekst. W sumie, jakby się nad tym głębiej zastanowić, to albo jedno, albo drugie. Albo kawa, albo tekst. Czasem trzeba wybrać między dobrem a złem. Między miłością a zawiścią. Między życiem a śmiercią. Między uśmiechem, a płaczem. Bo życie to ciągły wybór. Albo rybki, albo akwarium…
Taki to tekst, taka to myśl, w tej chwili przelewana na elektroniczne kartki papieru w Wordzie, na moim starym, zdezelowanym jak ten świat laptopie.
Po mojej lewej paruje sobie mała czarna. No, wiecie, o co mi chodzi? No o kawę przecie. Od zawsze chodzi mi o kawę.
I tak sobie stoi na biurku. Stoi i stoi. Stoi i stoi jak ta znana lokomotywa, co z niej bucha para i kłęby dymu. A ja sobie piszę, i piszę, i piszę. Kurde, muszę się jej w końcu napić – tej kawy, bo przecież zaraz wystygnie, a tego tobyśmy nie chcieli. Mój maleńki skarbie. Zerkam na nią kątem oka i patrzę przez chwilę. A ona co? No, stoi sobie i paruje.
No to piję łyczek, a za dziesięć minut drugi. Z każdym łyczkiem jest jej mniej i to jest minus, lecz wciąż paruje, a to jest plus, bo ciepła. No to tego, tak se biorę do ręki tę kawę po kolejnych długich minutach, bo piszę cały czas, i gubię się w innym wymiarze, lecz wracam z niego, aby napić się kawy i co? Upijam łyk i wiem, że się spóźniłem. Za późno wróciłem. Nagle przeklinam cały świat i każdego człowieka na ziemi, bo kawa. Tak, kawa, co to po mojej lewej stoi od ponad godziny, już jest zimna jak kostki lodu w zamrażarce. Zimna, jak królowa zimy, zimna jak coś, co tylko może być zimne, i ma chyba bezwzględne zero. −273,15 °C = 0 K. Już mi się jej nie chce pić, bo pisząc, zmarnowałem szansę na wypicie gorącej. Odleciałem zbyt daleko i nie było mnie długo. Za długo. Cały rytuał poszedł się paść w pizdu… Cholera. Przeklinam teraz cały wszechświat i to moje krótkie życie. Idę ją wylać, bo co mi po zimnej kawie, straciłem szansę, bo pisałem ten tekst. W sumie, jakby się nad tym głębiej zastanowić, to albo jedno, albo drugie. Albo kawa, albo tekst. Czasem trzeba wybrać między dobrem a złem. Między miłością a zawiścią. Między życiem a śmiercią. Między uśmiechem, a płaczem. Bo życie to ciągły wybór. Albo rybki, albo akwarium…